Saturday 31 August 2013

Snily - rozdział 8.

Nathan i Eileen patrzyli na siebie tak, jakby zobaczyli się po raz pierwszy w życiu i jakby już nic się dla nich nie liczyło...jakby byli tylko oni...
Lily pierwsza doszła do siebie.
– Tato? Ja...my...nie wiedzieliśmy, że znasz się z mamą Seva – powiedziała niepewnie.
– Severus – wyszeptała nagle kobieta, otrząsając się i szukając wzrokiem dziecka. Podbiegła do niego i uścisnęła go. – Severusie, tak bardzo za tobą tęskniłam.
– Eileen – odezwał się pan Evans. Spojrzał na nią znacząco.
– Tak – odpowiedziała na niezadane pytanie.
– Ciekawa sytuacja! – wykrzyknęła nagle Mary trochę rozhisteryzowana. – To miło, że się znacie! Może powiecie łaskawie, skąd?! Jestem tego ciekawa pewnie tak samo, jak inni!
Próbowała się chyba uspokoić, ale nie wychodziło jej to.
– Ze szkoły – wypalił od razu Nathan, nim zdążył ugryźć się w język.
– Filologia współczesna – przerwała mu z naciskiem Eileen, patrząc na niego. – Cambridge. Wiem, że ...to nie jest magiczne...ale...zrezygnowałam z życia w świecie magii – wyraźnie posmutniała. –Przez męża.
– Skarbie, myślałam, że wolisz przedmioty ścisłe – powiedziała Mary z powątpiewaniem.
– Bo to prawda. Na filologię chodziłem tylko przez pierwszy semestr.
Lily nie bardzo chciało się wierzyć w te wyjaśnienia. Dorośli ewidentnie mieli coś do ukrycia.
Zaczęła obserwować każdego z osobna...ale nagle zauważyła, że jej siostra gdzieś zniknęła. Rudowłosa wyszła po cichu z salonu, biorąc Severusa za rękę.
– Musimy znaleźć Petunię – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem .
Dziewczyna siedziała w pokoju na swoim łóżku. Weszli do środka i już od progu Lily wypaliła:
– Ty coś wiesz! O co chodzi?!
– O nic...– odpowiedziała ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
– Tunio! Masz mi w tej chwili...
– Nie! Wkurza cię to, że wiem w końcu coś, czego święta Lily nie wie?! To bardzo dobrze! I ty się tego nie dowiesz!
Wybiegła z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi.
Kiedy Lily trochę ochłonęła, powiedziała:
– Przeanalizujmy wszystko. Nasi rodzice się znają. Nie wiemy skąd. Ale Petunia najwyraźniej wie...albo tylko udaje, że wie...Jest na mnie wściekła za to, że się z tobą zadaję. Nie, to chyba nie ma nic do rzeczy...Nazywa mnie dziwadłem i nie lubi magii...to chyba też nie  ma nic do rzeczy. Och, no nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi! – opadła bezsilnie na łóżko.
– Lily, spokojnie. Wszystko się jakoś wyjaśni.
– Tata nigdy nie mówił nam nic o swojej młodości...– przypomniała sobie. – Albo przynajmniej ja nic nie pamiętam. Nie znam też jego rodziców. A co do tych studiów, to sam widziałeś, jak mama się zdziwiła...I faktycznie, chyba woli matematykę, pomaga Petunii w odrabianiu lekcji, jest w tym naprawdę dobry. Dlaczego więc miałby chodzić na filologię?
– Nie wiem...mama też mi nigdy nic nie mówiła o jakiś mugolskich studiach...Chociaż prawdą jest, że ona nie czaruje. Myślę, że to przez ojca, tak jak powiedziała...zbyt duża presja, przemoc i te rzeczy... I dodatkowo, co jest bardzo dziwne, zawsze jak wspominałem twoje nazwisko to smutniała...Ale tylko nazwisko, nie imię.
– Dlaczego?
– A skąd ja mam to wiedzieć? – usiadł koło niej.
– Wydaje mi się, że coś ważnego przed nami ukrywają. No i do tego dochodzi ta cała akcja z Petunią... – jeśli wcześniej w jej głowie był zamęt, to teraz już nie wiedziała, jak nazwać to, co się w niej działo.Głos Snape'a wyrwał ją z zamyślenia:
– Mamy za mało informacji, żeby cokolwiek teraz wskórać.
– Masz rację – westchnęła. – Chodźmy na dół, mam nadzieję, że nie stoją nadal w drzwiach.
– No dobraa...
Zwlekli się z łóżka i zeszli po schodach. W przedpokoju nikogo nie było. Weszli do kuchni i zobaczyli, że już nakryto i podano do stołu.

Przez całą wizytę mamy Snape'a, panowała dość niezręczna atmosfera.
– Severusie, chcesz zostać tu do końca przerwy świątecznej, czy wracasz ze mną do domu? – zapytała syna, kiedy miała już wychodzić.
– Idę z tobą...ale chciałbym się pożegnać z Lily – bąknął.
Wziął ją za rękę, na co wszyscy, włącznie z nią samą, się zdziwili. Zaprowadził ją na taras, nie zważając na zimno panujące na zewnątrz.
– Rozwiążemy tę zagadkę – powiedział opierając ręce na balustradzie. – Obiecuję.
Lily wzdrygnęła się, kiedy zawiał silniejszy wiatr.
– Chodzi ci o rodziców? – zapytała znając już odpowiedź.
– Spróbuj wyciągnąć coś z taty...ja postaram się z mojej mamy.
– Nie wiem czy to się uda – kolejne dreszcze – skoro nawet swojej żonie nic nie powiedział, to co dopiero mi... – była pełna wątpliwości.
– Wierzę w ciebie, Lily – położył dłoń na jej policzku. – Lepiej już wracajmy, zbyt ciepło to tu nie jest.
– Lily roześmiała się cicho i razem z przyjacielem weszła do domu.
Wszyscy spojrzeli w ich kierunku.
– Do zobaczenia, Severusie – szepnęła Lily i pocałowała go delikatnie w policzek.
– Pa – wyraźnie posmutniał, gdy oddalił się od niej i stanął koło swojej mamy.
– Do widzenia, naprawdę smaczny obiad pani zrobiła – odezwała się kobieta. – Miło się rozmawiało, taak – zamyśliła się przez chwilę, gdy jej wzrok spoczął na ojcu Lily. – Na nas już czas. Do zobaczenia!
Szybko się odwróciła i wyszła na dwór, pociągając za sobą syna.
Pan Evans natychmiast oddalił się od reszty swojej rodziny i udał się do sypialni.
Było widać, że coś go kiedyś łączyło z Eileen...jakieś bliższe uczucie...byli parą? Możliwe...
Ale po głowie chodziło jej tylko jedno pytanie: jeśli tak, to kiedy?
Z tego, co wiedziała, jej rodzice poznali się, gdy byli bardzo młodzi - mieli wtedy może ze dwadzieścia lat. O swoim dzieciństwie ojciec rzadko opowiadał. Dlatego też nie znała swoich dziadków. Gdy była młodsza, twierdził, że nie są oni zbyt dobrymi ludźmi...
Dziewczyna nie wiedziała, co o tym myśleć...teraz wszystko wydawało jej się jednym wielkim kłamstwem. A ona musi się dowiedzieć prawdy. Lily Evans nigdy się nie poddaje!
Wkradła się do sypialni rodziców i zobaczyła pogrążonego w myślach ojca. Podsunęła się odrobinkę do niego i wyszeptała:
– Tato?
Podniósł głowę.
– Możemy porozmawiać? – zapytała nieśmiało.
Cisza.
– Tak...tak, oczywiście córciu – odpowiedział po chwili.
Usiadła obok niego.
– Nie pytaj mnie, skąd znam Eileen, to bardzo długa i zawiła historia – wyparował od razu.
– Nawet nie miałam zamiaru o tym z tobą mówić – odparła szczerze.
– Więc o co chodzi? – wydawał się być szczerze zdumiony.
– O...o dziadków. Chciałabym się z nimi spotkać – podjęła tę decyzję, stojąc na korytarzu. Nie chciała nic wyciągać od ojca na siłę...dowie się prawdy w inny sposób.
Napotkała jego przestraszone spojrzenie, więc rzekła:
– Mam piętnaście lat, tato, jestem już dużą dziewczynką i chyba mogę decydować o tym, co robić? Chcę poznać swoich dziadków. Jak najszybciej. Chciałabym, żebyś odnowił z nimi kontakt...dla mnie...ty nie musisz się z nimi dogadywać, nie musisz ich odwiedzać, ale ja jestem ich wnuczką! I nie obchodzą mnie wasze urazy z przeszłości, chcę ich poznać! Możesz ich sobie nie lubić, nawet nienawidzić, ale nie odbieraj mi szansy spotkania się z rodziną!
– Ale, Lily, to nie będzie dla ciebie dobre, wierz mi.
– Nie! Sama będę decydować o tym, co jest dla mnie dobre, a co nie! Czemu nie chcesz, żebym miała z nimi kontakt?
W tym momencie, niespodziewanie, obrazy z przeszłości zaczęły przewijać się mężczyźnie przez głowę, mimo że tego nie chciał. Zobaczył oczy. Duże, brązowe oczy, ukochane oczy, które patrzyły na niego czule. Potem lekko haczykowaty nosek i pełne usta. Na jej twarz spadały gęste, czarne loki. Przytulił ją i wiedział, że nie zamierza jej tak łatwo puścić. Eileen była tą jedyną. Wyszeptała jego imię i zaśmiała się.
Scena się zmieniła.
Ta sama dziewczyna leżała na łóżku i uśmiechała się prowokacyjnie do niego. Podszedł bliżej i po prostu się na nią rzucił mrucząc przy tym czułe słówka.
Znowu zmiana.
Teraz stał z nią w jakiejś ciemnej, wąskiej uliczce.
– Nie możesz mi tego zrobić – wyszeptał ze łzami w oczach. – Po prostu nie możesz. Nie zostawiaj mnie!
– Muszę. Zrozum. Wiesz, że tego nie chcę. Kocham cię, ale on...
– Nie wspominaj mi o nim – był zły, ale mimo to  podszedł do niej i musnął wargami jej usta. – Też cię kocham, Eileen. I proszę cię, nie odchodź. Błagam!
– Znajdź sobie kogoś, Nathanie. Żyj własnym życiem, bądź szczęśliwy. Beze mnie. Uda ci się. Załóż rodzinę. Zapomnij o mnie.
– Nie potrafiłbym. Jesteś najważniejsza. Jesteś całym moim światem.
– Nie możemy- powiedziała przerażona ze łzami w oczach.
– Przecież to miało minąć...
– Tak, ale skąd masz pewność,że tak będzie? Może tak...będzie lepiej – cała drżała, kiedy to mówiła.
Przytulił ją i zaczął gładzić po włosach.
– Gdyby nie on...nie obchodziłoby cię to. Byłabyś ze mną pomimo tego.
– Tak. Ale nic nie możemy na to poradzić...on....
– Możemy! Przecież...
– No właśnie już nie! Już nie. Żegnaj, Nathan. I nie pisz nigdy więcej – po jej pięknej twarzy spłynęła samotna łza, gubiąc się gdzieś w jej gęstych lokach.
– Kocham cię – wyszeptał. – Zawsze będę.
– Wiem – spojrzała ostatni raz w te czarne oczy, teraz przepełnione bólem i żalem. – Ja też.
Odsunęła się od niego.
Scena znowu się zmieniła.
Był w kinie. Obok niego siedziała rudowłosa piękność o zielonych oczach, którą trzymał za rękę. Zależało mu na niej. Cholernie. Niemal tak samo jak na Eileen... może nawet bardziej. Szepnął jej do ucha kilka słów, na co ona zachichotała słodko i wrócili do oglądania filmu.
Zmiana.
Znajdował się w sterylnie czystym pomieszczeniu o porażająco białych ścianach. Naprzeciw i obok niego stało kilka twardych, czarnych krzeseł. Czekał z niecierpliwością. Wyprosili go z sali. Mary miała trudności z urodzeniem naturalnie, musieli zrobić jej cesarskie cięcie. Woleli, żeby na to nie patrzył, on się z nimi zgadzał. Drzwi na końcu korytarza otworzyły się i ujrzał młodą kobietę z blond włosami opadającymi na drobne ramiona. Była ubrana w biały kitel. Podeszła do niego wolnym, spokojnym krokiem i powiedziała z dobrotliwym uśmiechem na twarzy:
– To dziewczynka.
– Kiedy będę mógł ją zobaczyć?
Przekazała mu gestem dłoni, żeby poszedł za nią. Minęli kilka korytarzy i weszli do małego pomieszczenia. Nathan od razu podbiegł do łóżka, na którym leżała Mary, trzymając to piękne maleństwo.
Nic nie mówili. Patrzyli tylko na najcudowniejszy dar, jaki kiedykolwiek mogli dostać.
– Córeczko – wyszeptał mężczyzna z uśmiechem – słyszysz mnie? Jestem twoim tatusiem, złociutka.
Niemowlę spojrzało na niego dużymi, czarnymi oczami i wspomnienie się zmieniło.
Wparował do domu, ledwo dysząc ale pomimo tego był bardzo szczęśliwy.
– Mary! – zawołał od progu. – Petunio! Wróciłem!
Szybko zdjął buty i płaszcz i popędził do salonu.
– Och! – wyrwało mu się na widok malutkiego cudeńka, trzymanego przez wybrankę jego serca.
Natychmiast podbiegła do niego dwuletnia Petunia, krzycząc coś po "bobasowemu". Dało się z tego wychwycić tylko "tatatatatata". Wziął szkraba na ręce i podszedł do kanapy, stojącej przy marmurowym kominku.
– Jest...brak mi słów. Jest prześliczna. Cudna i...– zachwycał się niemowlęciem. – Mogę ją potrzymać?
Kobieta wybuchnęła perlistym śmiechem, który tak uwielbiał.
– Oczywiście, że możesz! Przecież to twoja córka!
Postawił Petunię na ziemię i chwycił delikatnie w ramiona dzidziusia, całując przelotnie żonę.
– Lily...słodka Lily – nucił pod nosem. – Jakież to piękne imię! Lily, aach, taka podobna do mamy. Taka śliczna. Będziesz piękną kobietą, Lily.
Scena znów uległa zmianie.
Obfity deszcz bębnił w szyby, a on siedział na niewygodnej, starej kanapie. W kącie pokoju bawiły się jego dwie córeczki - największe skarby, jakie kiedykolwiek mógłby mieć. Dzieci kobiety, którą kocha. Jednak nie mógł się powstrzymać, by co jakiś nie myśleć o Eileen, zastanawiając się co u niej...był głupi, że pozwolił jej odejść. Po ich rozstaniu spotkał się z nią...ale tylko raz...przypadkiem. I wtedy, właśnie wtedy, ten jeden jedyny raz zdradził Mary. Miał już wtedy nawet Petunię. Poza tym...Mary o tym wie, powiedział jej...a wtedy ona przyznała się do romansu z jej "kolegą z pracy". No cóż, zdarza się każdemu. Obiecali sobie, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Ale Eileen przynajmniej miała do niego prawo. Chociaż teoretycznie nie powinna go mieć...Spotkali się pewnego dnia  przed księgarnią i sklepem z płytami gramofonowymi... Czy to...przeznaczenie? Odrzucił od siebie tę myśl. Miał jej więcej nie wspominać. A tym bardziej tamtego wieczoru, kiedy się z nią kochał...Kilka miesięcy później napisała do niego i kontakt się urwał. Zabroniła mu nawet odpisać...ten ostatni raz.
Spojrzał w zimne oczy swojego ojca, siedzącego razem z matką na przeciwko niego. Mężczyzna zerknął na swoje wnuczki i zapytał:
– Kiedy masz zamiar im to oznajmić?
– Ja...nigdy. Niech mają normalne życie.
– Musisz to zrobić, synu.
– Nie. Wiesz jak jest i jak było.
– Owszem. Splamiłeś swój honor. Oczerniłeś naszą rodzinę. Co on teraz powie? W najlepszym wypadku...
–On wie. Sam to zlecił. Myślał, że zdoła mnie powstrzymać. Mylił się. Kochałem ją i nikt nie mógł mi tego odebrać. On mnie chciał, ale odmówiłem. Nie chodzi tylko o nią. Po prostu nie chcę i koniec. Nie pójdę w wasze ślady.
– Rozumiem cię, synku – odezwała się jego matka. – Ale dzieci...
– Nie będę o tym z wami rozmawiał! To moje ostatnie słowo. Lily i Petunia nie staną się przez was złe.
– Ależ my nie jesteśmy źli! – oburzyła się kobieta.
– Nie, wcale. A ile osób...?
– Dość – przerwał surowym głosem ojciec.
– Oczywiście! – krzyknął Nathan i wyszedł szybkim krokiem z pokoju.
Miał zamiar iść na górę, by przemyśleć kilka ważnych spraw, ale nim tam dotarł, usłyszał radosny okrzyk Petunii.
– A Lily też? Super! – piszczała czterolatka. – Pokażcie nam to jeszcze raz! Jeszcze raaaz!
Wparował do pomieszczenia, które dopiero co opuścił.
– Co tu się dzieje?! – obawiał się najgorszego.
– Tato, tato! Dziadek powiedział mi, że jesteśmy z Lily...
– Mówiłem wam coś! – przerwał jej ojciec, zwracając się z krzykiem do rodziców. – Musieliście?! A jeśli jednak tak nie będzie?! Ja nie wiem, jak to działa! Nie wiem tego do końca! Mogą nigdy nie być...! Och, nie róbcie im nadziei...choć Lily i tak nie będzie nic pamiętać... Ale Petunia...co wy najlepszego zrobiliście?! Teraz będę jej musiał wszystko wytłumaczyć! Nie jest na tyle mała, żeby zapomnieć tak szybko!
Wziął na ręce obie córki i bez słowa pożegnania wyszedł z domu.
Scena zmieniła się.
Stał teraz przed drzwiami do swojego mieszkania, na dworze ciągle padało. Dopiero co tu się zjawił, po tym dość nieprzyjemnym zajściu u rodziców.
– Tylko nie mów nic nikomu Petunio, dobrze? Nawet mamie. To wielka tajemnica, nie zawiedź mnie.
Spojrzał na starszą dziewczynkę, która kiwała ponuro głową.
– Obiecujesz? – zapytał.
– Tak, tato – odrzekła.

– Lily! – krzyknął nagle Nathan na córkę, siedzącą koło niego na łóżku w jego sypialni.
– Przepraszam! – piętnastoletnia dziewczyna zatkała sobie usta dłonią przerażona. – Ja nie chciałam! Formuła zaklęcia sama mi przyszła na myśl i tak ... po prostu! Nie chciałam, naprawdę!
– I od tak włamałaś się do mojej pamięci?! – wybuchnął.
– Przepraszam, nie kontrolowałam tego! – łkała.
– Dobrze, ale...i tak nie mam zamiaru ci nic tłumaczyć. Nigdy nie powinnaś była tego zobaczyć – rzekł oschle.
– Ale...zaraz...a tak właściwie, to skąd wiesz, że widziałam te wspomnienia?
– Zdaje mi się...hm...– zaczął się jąkać – że skoro ja je widziałam i widziałem w nich ciebie...to ty też.
– Skąd znasz mamę Severusa? – wypaliła bez zastanowienia. – I o co chodzi dziadkom...i tobie?
– Mówiłem, że nie zamierzam ci tego tłumaczyć.
– Dobrze, ale z nimi chyba mogę się spotkać, tak czy nie?! – zdenerwowała się.
Popatrzył przez chwilę w jej oczy i cicho powiedział:
– Nie. To moje ostatnie słowo.
– Świetnie! – krzyknęła i wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami.
I tak się z nimi spotka. Nie zamierzała się poddawać, a po prostu musiała dowiedzieć się prawdy. Czuła, że jest to coś naprawdę bardzo ważnego, co mogłoby nawet zaważyć na jej przyszłym życiu. A przeczucia nigdy jej nie myliły.
"Może mama coś wie", pomyślała, po czym udała się do kuchni, szukając jej. Miała szczęście - była tam.
Oczywiście, nie zamierzała powiedzieć jej, CO przed chwilą zobaczyła we wspomnieniach ojca. Zachowa to dla siebie. Zaczęła bardzo delikatnie:
– Hm...mamo? – uchwyciła jej spojrzenie. – Zastanawiałam się, kiedy dziadkowie do nas przyjadą...
– Zadzwonię do nich dzisiaj i ich zapytam, a co, stęskniłaś się? – zapytała radośnie pani Evans, ciesząc się, że Lily kocha jej rodziców tak bardzo, że nie może się doczekać ich kolejnej wizyty.
– I to jeszcze jak! – udawała zachwyconą. – A...tak w ogóle... – zrobiła niepewną minę – oni się znają z rodziną taty?
Kobieta się zmieszała.
– Nie, nie wiem czemu, ale on nie chciał, by się poznawali. Twierdzi, że jego rodzice są ... złymi ludźmi. Nie pytaj dlaczego, sama nie mam pojęcia. Wiesz przecież, że zawsze tak opowiadał.
– Rozumiem...ale jednak...bardzo chciałabym ich poznać. Znasz ich adres?
– Nie, tata nic mi więcej nie mówił.
– Szkoda, że nigdy ich nie poznam...a tak bardzo chciałam – już powoli się obróciła i zmierzała w kierunku drzwi, szurając nogami i zwieszając smętnie głowę.
– Ale! – zawołała za nią matka w przypływie impulsu.
– Tak? – to pytanie było pełne nadziei.
– Postaram się znaleźć jakieś dokumenty ojca...może to cię naprowadzi.
– A ty? Nie jesteś ciekawa, kim są jego rodzice? – udawała zdziwioną, lecz tak naprawdę cieszyła się z takiego obrotu spraw.
– Całe życie żyję bez tej świadomości. Najwyraźniej ty nie możesz, więc zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś się tego dowiedziała. Ale nie mów nic tacie.
– Nie mam takiego zamiaru – po jej minie było widać, że jest głęboko usatysfakcjonowana.
– To zajmij go czymś. Najlepiej zabierz go gdzieś na resztę dnia.
Lily nie znała matki od tej strony...nie wiedziała, że jest taka, hm...przebiegła, sprytna. Cechy Ślizgona. Może dlatego dziewczyna była w Slytherinie? Wiele ją łączyło z matką, tak, ale przecież kobieta, która była dla niej autorytetem, odznaczała się uczciwością, odwagą, lojalnością, honorem, sprawiedliwością, gotowością na wszystko...gdyby była czarownicą, idealnie nadawałaby się do domu Lwa.
"Bardziej pasujesz do Gryffindoru", przypomniał jej się liścik, który wypadł z jej nowego, ślicznego naszyjnika...zaraz, ślicznego?! Przecież dostała go od Pottera! Znowu ten pajac daje o sobie znać! Jak ona go nienawidziła, grrrr!!! Znaczy...odkąd pomogła mu wtedy, w Zakazanym Lesie, był...nawet...znośny...Ona po prostu nienawidziła myśleć o nim w taki sposób. Co nie zmienia faktu, że jednak ten wisiorek jest śliczny...Tak jak osoba, która go kupiła...STOP! NIE! Nie będzie zaprzątać sobie nim głowy! Nie Potterem! Była zła na samą siebie, że w ogóle sobie o nim przypomniała.
– Dobrze – powiedziała w końcu, wracając do rzeczywistości, po czym wyszła z kuchni.
Chciała udać się do swojego pokoju, ale nagle usłyszała dzwonek.
– Lily, otwórz! – zawołała jej mama. – Ja nie mogę, zmywam!
Dziewczyna powlokła się niechętnie do wejścia i otworzyła drzwi. Nie wiedziała, kogo się spodziewać, ale nie pomyślałaby, że ktoś taki przyjdzie do nich z wizytą. Nigdy wcześniej go nie widziała.
Stał przed nią tęgi chłopak, który prawie nie miał szyi. Jego paciorkowate oczy spojrzały na nią, a usta wykrzywił odpychający uśmiech. Jeszcze bardziej zniechęcał ją jego okropny wąsik, powinien go zgolić. Nastolatek (miał około siedemnastu - osiemnastu lat) przemówił grubym głosem:
– Przyszedłem tylko, żeby oddać Petunii szalik. Zostawiła go u mnie wczoraj. E...no to cześć! I...przepraszam za problem! A...i jeszcze proszę jej przypomnieć o spotkaniu.
Odwrócił się i oddalił szybkim krokiem.
Kto to, do licha, był i czemu miał coś, co należało do jej siostry?
Ignorując pytania mamy o gościa, pognała na górę.
– Ktoś to dla ciebie przyniósł – Lily rzuciła Petunii jej własność. – I kazał przypomnieć o jakimś spotkaniu.
– Vernon – na jej twarz od razu wstąpił uśmiech.
– Że kto?!
To było dziwne...przecież jeszcze dzisiaj Petunia twierdziła, że kocha Severusa...a teraz najwyraźniej rozpływała się na myśl o jakimś grubasie!
– Och, nikt nikt, tylko kolega – zarumieniła się.
– Ja już nic z tego nie rozumiem.
– To chyba dobrze – zaśmiała się przyjaźnie. Nie miała nic złego na myśli...no właśnie. Znowu dziwnie się zachowała, a przecież nie była dla niej miła przez ostatnich kilka lat. To chore.
– Która godzina? –  zapytała od niechcenia starsza z dziewczyn.
– Ym...już 19.43.
– CO?! Sorry, Lily, ja się muszę szykować! Za siedemnaście minut muszę już tam być!
Nie nie nie nie. Coś tu nie gra,
– Dlaczego, do jasnej cholery, mówiłaś, że kochasz Severusa, a spotykasz się z jakimś gościem? – wypaliła bez zastanowienia dziewczyna.
Siostra spojrzała na nią wzrokiem, mogącym zabić.
– A TY SKĄD TO WIESZ, HM?! SKĄD WIESZ, ŻE KOCHAM SNAPE'A?! POWIEDZIAŁ CI?! A TO CHOLERNY...!
– NIE! I PRZESTAŃ DRZEĆ JAPĘ! Nic mi nie mówił – dodała spokojniejszym tonem. – Usłyszałam wszystko, jak wracałam z łazienki. Mogłaś mi powiedzieć. Przez tyle lat to ukrywałaś, a ja się zastanawiałam, dlaczego nasze relacje ciągle się pogarszają – w jej głosie słychać było żal.
– Muszę już iść, umówiłam się i jak teraz nie wyjdę, to się spóźnię –  zmierzyła rudowłosą chłodnym spojrzeniem, po czym niespodziewanie w jej oczach zabłysły iskierki...czułości? Może nawet miłości? Kto wie...
– Powodzenia – Lily uśmiechnęła się serdecznie, co zdziwiło nawet ją samą.
Postanowiła, że nie będzie już więcej wracać do tego tematu. Jeśli Petunia go kocha...no to...ech. I tak niedługo zapomni...oczywiście z pomocą tego jakiegoś Vernona.
Podeszła do siostry i przytuliła ją. Ta, bardzo zaskoczona, odwzajemniła to, po chwili jednak przypominając sobie, że się w końcu umówiła. Szepnęła tylko krótkie "dziękuję" i wyszła z pokoju.
Lily myśląc o wszystkim, co przydarzyło się dzisiejszego dnia, opadła zmęczona na łóżko i od razu zasnęła.

Sunday 25 August 2013

Snily - rozdział 7.

– Lily! Severusie! Petunio! Wstawajcie! – dobiegał z dołu głos Mary Evans. – Dzisiaj Boże Narodzenie!
Lily słysząc te słowa otworzyła szeroko oczy. Spojrzała w bok, gdzie pod przeciwległą ścianą na łóżku jej siostry leżał Severus. Patrzył na nią i uśmiechał się.
– Dzień dobry! – przywitał ją. – Jak się spało?
– Cudownie! – usiadła na łóżku, przeciągając się. – Tylko szkoda, że ty leżałeś tak daleko.
– No później to już tak – zaśmiał się.
Albo się Lily zdawało, albo w tym momencie usłyszała ciche prychnięcie, dochodzące zza drzwi. Wysłuchiwała jeszcze przez chwilę jakiś dźwięków, ale się zawiodła. Uznała, że rzeczywiście jej się przesłyszało. Wstała z łóżka, zapominając, że przecież ma na sobie tylko koronkową bieliznę. Spojrzała na Snape'a chcąc coś powiedzieć, ale gdy zauważyła, że on wprost pożera ją wzrokiem, wypaliła:
– Na co się tak gapisz?!
– Na ciebie...piękna jesteś. Ale serio, ładniej byłoby ci bez tego – mówiąc to przybliżył się i musnął delikatnie jej pierś. – I bez tego – uśmiechnął się znacząco, przesuwając palcem po krawędzi jej majtek.
Dziewczyna się odsunęła. Przypomniała się sytuacja sprzed kilkunastu dni, kiedy to posunęli się odrobinkę za daleko. Wtedy też powiedział coś podobnego.
Jednak jeszcze nie była pewna, czy tego chciała...czy była gotowa na kochanie się. Miała tylko 15 lat...rodzice zawsze wpajali jej do głowy zasadę, że "seks tylko po ślubie". Nie zamierzała się do tego stosować, owszem, no ale żeby w wieku piętnastu lat...Nie, żeby myślała, że Severus chce coś z nią robić. No ale chłopcy zawsze byli do tego bardziej skorzy, a w tym wieku hormony buzują i emocje mogą ich ponieść poza "granicę".
– Nie patrz się tak! – zaśmiała się, gdy spostrzegła, że chłopak nadal nie odrywał od niej wzroku.
Podeszła do krzesła, na którym wisiał jej szlafrok i włożyła go. Dostrzegła grymas niezadowolenia na twarzy Severusa i uśmiechnęła się pod nosem. Bez słowa wyszła z pokoju i zapukała do łazienki.
– Odwal się, Snape! – krzyknęła Petunia, która tam siedziała.
– Ale to ja! – Lily wybuchnęła śmiechem.
– Czego chcesz?!
– Wrócę później! – rzekła radośnie po czym zeszła na dół do kuchni.
Pomimo tego wesołego tonu martwiła się o siostrę... Odkąd Lily skończyła dziewięć lat, Petunia zmieniła trochę do niej podejście...no dobra, nawet bardzo. Dziewczyna zastanawiała się, czy to przez Severusa...Szybko odrzuciła od siebie tę myśl i zaczęła robić sobie śniadanie. Ale to nie dawało jej spokoju. Odkąd rudowłosa zaprzyjaźniła się z chłopakiem, jej siostra  z roku na rok stawała się w stosunku do niej coraz bardziej oschła...złośliwa...Oczywiście przy rodzicach "zawsze było w porządku, nie kłóciły się". Lily chciałaby, żeby było tak naprawdę, ale cóż...nawet kiedy próbowała szczerze porozmawiać z Petunią, ta na nią wrzeszczała i wyzywała ją od dziwadeł. Przykro jej było, że coraz bardziej się od niej oddala...kiedyś były nierozłączne, a teraz? Lepiej nie mówić...
Kiedy wstawała od stołu, do kuchni wszedł Severus.
– Zrobiłaś mi śniadanie, kochanie? – zapytał żartobliwie.
– A masz rączki? To ich użyj. I ile razy  mam ci powtarzać, żebyś nie mówił do mnie "kochanie"?!
– Tyle razy, ile jeszcze tak powiem, kochanie.
– Spadaj!
– Kochanie...– zaśmiał się.
– Zejdź mi z oczu!
– Ależ kochanie, jak możesz tak mówić?!
– Oj grabisz sobie, grabisz.
– Grabić to można liście, kochanie.
– Snape! Do jasnej cholery, ogarnij się! – teraz naprawdę się wkurzyła.
– Kochanie, nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi – powiedział to czule, ale Lily wiedziała, że ten ton też jest elementem żartu.
Na ich nieszczęście, w tym momencie do kuchni weszła Petunia. Słysząc tę wymianę zdań, ściągnęła usta i zacisnęła dłonie w pięści, ale mimo wszystko udawała, że nic się nie stało. Lily widząc dziwne zachowanie siostry, bez słowa wyszła z pomieszczenia. Za nią jak cień, podążył chłopak. Poszli na górę i ubrali się, żeby nie chodzić po domu w samych szlafrokach. Usiedli na łóżku Lily, która zaczęła bez zbędnego wstępu:
– Nie wiem, o co jej chodzi! Już wcześniej zachowywała się dziwnie w stosunku do mnie, ale przez te kilka ostatnich dni pobiła swój rekord! Severusie, co ja mam robić? Widzę, że oddalamy się od siebie coraz bardziej, ale tego nie chcę! I jeśli to się nie zmieni, to... boję się, że w przyszłości możemy nie utrzymywać kontaktu! Nie zniosę dłużej takich myśli! Sev, pogadaj z nią, bo kiedy ja próbuję, ona nawet nie stara się słuchać i mnie olewa! Proszę cię, zrób to dla mnie.
– Ale ja – napotkał jej błagalne spojrzenie – no dobrze, dla ciebie wszystko.
– Zawołam ją – powiedziała, po czym wyszła z pokoju.
Nie musiała jej długo szukać – była tuż za drzwiami.
– Severus chce z tobą porozmawiać – wybąknęła trochę zdziwiona obecnością siostry w tym miejscu.
– S-Severus? E....n-no ... no dobrze, a-a gdzie j-jest?
Kolejne dziwne zachowanie siostry. Nigdy się nie jąkała. Lily wskazała głową w kierunku ich pokoju i weszła do łazienki, znajdującej się naprzeciw jego. Kiedy stamtąd wyszła, usłyszała urywany szloch Petunii. Niestety, miała ona dość donośny głos.
– Ale ja cię kocham! Kocham cię, rozumiesz?! Zawsze cię kochałam, nawet jako dziecko! Odkąd Lily zaczęła cię tu przyprowadzać! Ale ja widziałam, jak ty na nią patrzysz! Próbowałam zapomnieć, ale chyba widzisz, jak wyszło. Nigdy nie miałam chłopaka! A przecież mam już siedemnaście lat! I przez ten cały czas to właśnie ty mi siedzisz w głowie! I nienawidzę cię za to, rozumiesz?! I nienawidzę swojej siostry za...za wszystko! Przecież to ja miałam być ...
Lily odsunęła się od drzwi w tym samym momencie, w którym one trzasnęły. Petunia ze łzami w oczach pobiegła w kierunku schodów, nawet nie zauważając dziewczyny, która po cichutku wśliznęła się do swojego pokoju. Zerknęła na ciągle zszokowanego Severusa i napotkała jego spojrzenie. Tysiące myśli krążyły w jej głowie z szybkością błyskawicy, ale nic nie było uporządkowane. Powiedziała tylko:
– Słyszałam. Nie wiem, czy to było wszystko, co ci mówiła, w każdym razie słyszałam ten fragment o...o kochaniu.
Podeszła do łóżka i bezwładnie na nie opadła. Odwróciła się twarzą do chłopaka i łzy zaczęły płynąć jej ciurkiem.
– Nie miałam pojęcia, że to przez to tak mnie traktuje – wyszeptała zdławionym głosem. – Och, gdybym wiedziała!
– To nie twoja wina, Lily – przysunął się do niej i przytulił ją. Odgarnął jej włosy z twarzy i pogłaskał po policzku, ocierając przy tym łzy.
– A to, co mówiła wychodząc? O tym, że to ona miała być...? Czym? Kim? Wiesz, o co jej chodziło?
– Nie mam pojęcia.
Siedzieli tak, milcząc i ciągle się przytulając, jeszcze przez jakieś dwie godziny. Było im ze sobą dobrze bez zbędnych słów...bez niczego.
Puk, puk, puk.
Spojrzeli w stronę balkonu, skąd wydobywał się ten dźwięk. Za oknem siedziała zmarznięta sowa z małą paczuszką przywiązaną do nóżki. Snape popatrzył na nią chwilę zdziwiony, a Lily natychmiast podbiegła do okna, otworzyła je i chwyciła delikatnie ptaka. Kiedy odwiązała przesyłkę, wsadziła go do klatki Eurydyki, która w tym momencie smacznie spała.
– Do ciebie – powiedziała Lily, spoglądając na nazwisko adresata na paczce. Rzuciła ją chłopakowi, a sama opadła zmęczona na łóżko.
Snape rozdarł ozdobny papier i im oczom ukazał się koszyczek z piernikami w kształcie serc, najwyraźniej domowej roboty.
– List! – zawołała Lily, zauważając zwitek pergaminu leżący obok prezentu. Podała go przyjacielowi, który zaczął głośno czytać:
Severusie!
Nie wiem, gdzie jesteś, ale wiedz, że za Tobą tęsknimy...a przynajmniej ja. Tata nas zostawił. Nie podał powodu. Pewnej nocy wyszedł z domu i już nie wrócił. Być może coś mu się stało... nie mam pojęcia. Tobiasz nie był dobrym ojcem, to fakt, ale...chyba lepszy taki, niż żaden. A może jednak tak jest lepiej...?
Brakuje mi Ciebie. Szkoda, że nie przyjechałeś na święta. Rozumiem, że wolisz spędzić je w Hogwarcie albo w domu jednego ze swoich kolegów. W końcu wszędzie lepiej niż tu...
Skończyłam z piciem, nie mówiąc już o braniu narkotyków. Byłam na odwyku. Czułam się strasznie, ledwo co wytrzymałam to wszystko. Nie miałam żadnego wsparcia, ale dałam radę. To musiał być jakiś cud. Ale postanowiłam, że zrobię to, żeby cię odzyskać.  Chciałabym już żyć normalnie i tworzyć szczęśliwą rodzinę. Wiem, że jestem złą matką. Nie poświęcałam Ci wystarczająco dużo czasu, nie pomagałam Ci z problemami, tak naprawdę nie widziałam, jak dorastasz. Bardzo tego żałuję. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, zapewniłabym Ci idealne dzieciństwo.
Może tego nie nigdy nie odczuwałeś, ale kocham Cię najmocniej na świecie. Zrozumiem jednak, jeśli nie będziesz chciał utrzymywać ze mną kontaktu. Ja sama się sobą brzydzę, a co dopiero Ty. Masz prawo. Sama dałam Ci ku temu mnóstwo powodów. Nie pogniewam się, jeśli napiszesz mi, że mnie nienawidzisz albo i nie odpiszesz wcale. 
Błagam, wybacz mi. Jeśli dasz mi szansę, będziemy wreszcie szczęśliwi. Obiecuję.
Mama.
Lily spojrzała na chłopaka. Pierwszy raz widziała, jak płacze. Przybliżyła się do niego i przytuliła go. Czuła jak jego gorące łzy moczą jej włosy, kiedy wtulił w nie swą głowę. Nic nie mówił, tylko cicho łkał. Po piętnastu minutach postanowiła przejąć inicjatywę.
– Severusie – wyszeptała – wszystko będzie dobrze. Jestem tu. Jestem tu i naprawdę wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Wszystko się ułoży. Nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Severusie...Severusie, spójrz na mnie.
Kiedy nie zareagował odsunęła się od niego. Położyła mu dłonie na policzkach i ponowiła próbę:
– Spójrz na mnie. Proszę cię.
Patrzyła teraz w te czarne oczy, które tak ubóstwiała, a które teraz nie wyrażały absolutnie nic, oprócz bólu, smutku i kompletnej pustki.
– Jeszcze będziesz szczęśliwy, zobaczysz – pocieszała go. – Stworzycie szczęśliwą rodzinę, zapomnicie o przeszłości. Wkroczycie w nowe życie. Severusie, poza tym masz jeszcze mnie. Wiesz, że zawsze ci pomogę. Zawsze możesz na mnie liczyć. Nigdy cię nie zawiodę i zawsze cię wysłucham. Przez te wszystkie lata, przez całe życie, przez cały ten czas z tobą będę, rozumiesz? Zawsze.
– Li-Lil – wykrztusił dławiąc się łzami. – Jesteś najcudowniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem. 
Nagle przestał płakać.
– Przepraszam, że tak się rozkleiłem, ja...
– Nic nie mów – wyszeptała. – Łzy to nie oznaka słabości, to oznaka człowieczeństwa. 
– Kocham cię, Lily.
Dziewczynę zatkało. Wprost nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. W jej głowie pojawił się jeszcze większy zamęt. Jednak opanowała się i po chwili powiedziała cicho:
– Ja ciebie też, Severusie.
– B-będziesz ze mną? – widać było, że zadanie tego pytania sprawiało mu trudność, ale jednocześnie i ulgę.
Chciała wykrzyknąć "Och tak! Nareszcie zapytałeś, tak długo na to czekałam!"  jednak wbrew sobie spuściła głowę i potrząsnęła nią.
– Nie chcę ranić Petunii. Nie mogłabym jej tak skrzywdzić. Przepraszam. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Chłopak poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody i przebił mu serce ostrym sztyletem. Jakieś tysiąc razy. 
– Ale nadal chyba będziemy się przyjaźnić? – w jego głosie słychać było strach pomieszany z nadzieją.
Uśmiechnęła się przez łzy, które już wcześniej pojawiły się w tych zielonych oczach.
– Tak.
– No to teraz skosztujmy pierników mojej mamy! – Kamień spadł mu z serca i widocznie poprawił mu się humor.
Siedzieli tak na łóżku jeszcze kilka minut, zajadając się piernikami.
W pewnym momencie usłyszeli skrzypienie drzwi. Spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli panią Evans, na której twarzy zawsze gościł dobrotliwy uśmiech,
– Dzieci, jest Boże Narodzenie! – zawołała od progu. – To przecież rodzinne święto. Zejdźcie na dół i rozpakujcie swoje prezenty! I cieszcie się tym dniem!
– Mamo? E...mam prośbę...bo...czy ten no...Czymogłabyprzyjśćdonasmamaseverusa?! -wypaliła Lily nie łapiąc oddechu.
– Wolniej, kochanie, bo nic nie rozumiem – uśmiechnęła się.
– Czy...czy moglibyśmy zaprosić do nas mamę Severusa? Nie chciałabym, żeby obchodziła święta samotnie...a...
– Oczywiście, że tak – przerwała jej. – Napiszcie więc do niej.
Snape zerwał się jak oparzony z łóżka i otworzył klatkę z sowami. Wyjął tę mniejszą, która niedawno tu przyleciała, złapał w biegu jakiś skrawek pergaminu i pióro i wyskrobał:
Jestem u Lily.
Jej rodzice zapraszają cię na dzisiejszy obiad.
Kocham Cię.
Sev.
Zwinął kartkę i przywiązał do nóżki ptaka.
– Do mamy...– powiedział do niego. – Eileen Snape.
Wypuścił go przez otwarte okno i obserwował, dopóki nie znikł na horyzoncie.
Z uśmiechem na ustach wziął Lily za rękę i nie zważając na zdziwione spojrzenie pani Evans, minął ją i zbiegł z dziewczyną po schodach do salonu.
Po prawej stronie od nich było wejście do kuchni, zaś po lewej przy białym, murowanym kominku stała sofa oraz dwa fotele. Na jednym z nich siedział Nathan Evans, na drugim Petunia, która coś wyszywała. W kącie stała pięknie ozdobiona choinka, pod którą leżało kilka, zawiniętych w kolorowe papiery, paczek.
– No wreszcie państwo młodzi raczyli zejść! – zaśmiał się pan Evans na widok tej dwójki, trzymającej się za ręce.
Puścili się, a Lily automatycznie spojrzała na siostrę. Jej mina mówiła sama za siebie - była wściekła.
– Prezenty są! Na co jeszcze czekacie?! – zawołał ojciec, pokazując swoje białe zęby.
Podeszli wolnym krokiem do choinki, jednak nie mogąc już dłużej udawać spokojnych, rzucili się pod nią. Lily rozwinęła już prawie wszystkie prezenty. Od Sary dostała ogromne pudło czekoladowych żab i cukrowych piór, od innych koleżanek z roku również słodycze, od rodziców kolejną książkę, a od Severusa perfumy. Natychmiast się nimi popsikała i zaczęła wdychać cudowny lawendowy zapach, unoszący się teraz w powietrzu. Został jej jeszcze ostatni podarek do odpakowania. Zastanawiała się, co to jest, bo bardzo niezgrabnie zawinięte, tworzyło nieregularny kształt. Rozwinęła papier i ujrzała zawieszone na srebrnym łańcuszku serce, które było w tym samym kolorze. Zauważyła, że można je otworzyć, więc to zrobiła. Ze środka wypadła tylko malutka karteczka z napisem: "Bardziej pasujesz do Gryffindoru".
Ughhh! Że też ten Potter musiał popsuć jej święta! Przecież tak długo udawało jej się o nim nie myśleć i wszystko było dobrze! On zawsze daje o sobie znać w nieodpowiednich momentach! Spojrzała jeszcze raz na naszyjnik. Ku swojemu niezadowoleniu, musiała przyznać, że bardzo jej się podobał. I nie wyglądał na taki, który można kupić tylko za kilka sykli w byle jakim sklepie. Potter się postarał...I ma gust.
– Kto ci to przysłał? – z zamyślań wyrwał ją Severus.
– Och, nie wiem – skłamała, żeby się nie zdenerwował na myśl o nim. – I nie wiem też, o co chodzi z tym, że pasowałabym do Gryffindoru...przecież to nieprawda, jestem w Slytherinie.
– No wiesz...jak by tak o tym pomyśleć, to rzeczywiście masz dużo gryfońskich cech...
– Nie rozmawiajmy już o tym. Jestem tam, gdzie jestem i jest mi z tym dobrze! – przerwała dyskusję.
Zmienił temat.
– Właśnie, może mama przysłała odpowiedź! Idziemy na górę sprawdzić?
– A po co? Spójrz! – wskazała w kierunku schodów, przy których była jeszcze przed sekundą sówka. Teraz usiadła już na ramieniu Snape'a. – Musiałeś zostawić otwarte okno.
W tym czasie chłopak już rozwinął kartkę i przeczytał krótką wiadomość.
– Będzie za dwadzieścia minut! – poinformował Lily uradowany.
– A za pół godziny obiad, więc akurat zdąży – do salonu weszła pani Evans. Usiadła na sofie i gestem dłoni przywołała do siebie dzieci.
Lily zwinęła rozerwany papier po prezentach w kłębek i wrzuciła do kominka. Usiadła obok swojej mamy, a czarnowłosy chłopak zajął miejsce koło dziewczyny.
– Bardzo chciałbym poznać twoją mamę – przemówił niespodziewanie pan Evans.
W oczekiwaniu na przybycie gościa, rozmawiali wesoło i plotkowali. Tylko Petunia była wyjątkiem. Wyszywała tak zawzięcie, że mogłaby komuś zrobić krzywdę igłą. Patrzyli się na ogień wesoło trzaskający w kominku, kiedy nagle rozbrzmiał dzwonek. Wszyscy zerwali się jak oparzeni.
– Pójdę otworzyć! – wykrzyknęła Mary i pobiegła do drzwi. Reszta poszła w jej ślady, nawet Petunia. Ustawili się w półkolu, pan Evans stał naprzeciw wejścia.
– Witam panią bardzo serdecznie – przywitała się z gościem matka sióstr. – Nazywam się Mary Evans, a to jest mój mąż...
– Nathan – wyszeptała dopiero co przybyła kobieta na wpół zdziwiona, na wpół przerażona.
– Eileen – on też prawie nie mógł mówić.
Nastała pełna oczekiwania, niezręczna cisza.

Monday 19 August 2013

Snily - rozdział 6.

Lily podążała teraz korytarzem prowadzącym do lochów, gorączkowo myśląc o całym dzisiejszym dniu. Zostawiła Severusa samego w Zakazanym Lesie. Na pewno już wrócił. Chyba...
Współczuła mu. No bo, co może sobie pomyśleć człowiek z wyczyszczoną pamięcią, kiedy budzi się w środku nocy nie wiadomo, gdzie?
– Severus jest dzielny – pocieszała się, cichutko łkając. – Poradził sobie, na pewno.
Nie mogła już dłużej trzymać w sobie wszystkich wątpliwości. Musiała się komuś zwierzyć...tylko nie jemu.
– Sara – powiedziała na głos.
Pobiegła szybko do pokoju wspólnego, ale nikogo tam nie było. No tak, spojrzała na zegarek, już grubo po pierwszej. Naprawdę długo siedziała z Jamesem w Skrzydle Szpitalnym...Po cichutku zeszła do swojego dormitorium i podeszła do łóżka przyjaciółki.
– Saro – wyszeptała – Saro, obudź się.
Dziewczyna drgnęła.
– Li...Lily? – zapytała sennym głosem, ale kiedy zobaczyła wyraz jej twarzy natychmiast zeskoczyła z łóżka. – Co ci się stało?!
– Możemy iść na spacer?
– W środku nocy? E...no dobra. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko.
Szybko się ubrała i razem wyszły z pokoju.
– Dokąd idziemy? – była ciekawa Sara.
– Na błonia – odpowiedziała z powątpiewaniem.
Kiedy znalazły się na świeżym powietrzu, Lily zaczęła opowiadać przyjaciółce o wszystkim, co ją dręczyło: o tym, jak się zmieniała, jak stawała się po prostu zła, o zachowaniu Pottera, które ją wkurzało, ale tak naprawdę to chyba jej się podobało, o tym, że powiedział jej, że powinna być Gryfonką, o książce, którą ukradła z biblioteki i o...dzisiejszym zachowaniu Snape'a.
– Chciał cię zgwałcić?! – nie mogła uwierzyć Sara. – Przecież to do niego nie podobne...Lil, on cię kocha, ja to wiem i ty też to wiesz, więc nigdy nie zrobiłby ci krzywdy...
– No właśnie...ktoś musiał rzucić na niego zaklęcie...ale po co?
To ją najbardziej martwiło.
–Mówisz, że...wyczyściłaś mu pamięć? Więc nie będzie pamiętał, kto to świństwo na niego rzucił...
– Ani całego zajścia...tak było lepiej... Nie chciałam, żeby żył ze świadomością, że próbował mnie...no wiesz.
– Lily...– nie mogła mówić z wrażenia.
– No co?
– Lily, ty go kochasz! – wykrzyknęła w końcu uradowana blondynka.
– Jesteśmy przyjaciółmi i...
– Nie – przerwała jej. – Znaczy tak, ale wiesz, że to coś więcej. A jeśli chodzi o Pottera, to nie przejmuj się nim za bardzo. I tym, co mówi też nie.
– No dobra – mruknęła Lily, jednak nie do końca przekonana.

***

     Wszystko wróciło do normy. Lily nadal przyjaźniła się z Sarą i Severusem, który z kolei nienawidził Jamesa. Ten nadal latał za rudowłosą Ślizgonką, będąc czasami jeszcze bardziej arogancki niż zazwyczaj. Dziewczyna ciągle była najlepsza w klasie i wszyscy ją lubili. Nawet Gryfoni.
Może tylko kilka rzeczy się zmieniło. Po pierwsze, Snape już nie dawał Potterowi dmuchać sobie w kaszę i stał się, hm...bardziej męski. Po drugie, dziewczyna darzyła pewnego chłopaka z Gryffindoru dość pozytywnym uczuciem, od czasu...no, od tamtego pamiętnego dnia.
Już wszystko było dobrze.

***

Nadeszła zima. Śnieg padał i padał bez końca. Lily uwielbiała Hogwart o tej porze roku. Właśnie szła na zielarstwo ze Snapem. Przedzierali się przez grubą warstwę puchu, zmierzając do cieplarni nr 3, w której mieli lekcję razem z Krukonami.
– Zostajesz w zamku na święta? – zapytał czarnowłosy.
– Nie, no co ty! Jadę do domu!
Wyraźnie zmarkotniał.
– Dlaczego zostajesz? – zapytała poważnie. Przecież zawsze wracał do domu na ferie...
– Nienawidzę rodziców. Nienawidzę ich kłótni, ciągłego płaczu matki. Nienawidzę tego, jak ojciec ją traktuje...jak traktuje mnie. Chcę się stamtąd wynieść. Nie chcę tam już nigdy więcej wracać. Do tej pory było bardzo źle, przecież wiesz...ale z każdą moją wizytą jest gorzej. Ja...boję się, co zastanę tam kolejnym razem. Dlatego nie wracam do domu...znaczy...tam to nie dom...Matka w każdej chwili może umrzeć...albo ON ją zatłucze na śmierć albo sama się zachla. On z resztą nie jest lepszy. Też pije i bierze.
– Severusie – wyszeptała Lily ze łzami w oczach. Czemu mi nic nie powiedziałeś? Mogłam pomóc!
– Nikt już nie może mi pomóc.
– Witajcie Ślizgoni i Krukoni! Dzisiaj będziemy zbierać opikwule leśne, więc z cieplarni nie będziemy korzystać – rozległ się radosny głos pani Rubbish, nauczycielki zielarstwa. – Czy ktoś mi powie, czym tak właściwie nasze opikwule są?
– Mama cię zaprasza na święta – szepnęła rudowłosa do przyjaciela. – Też bym chciała, żebyś wpadł, ale skoro zostajesz w zamku...
– Może panna Evans, co? – zezłościła się chuda kobieta. – A może panna Evans nie słyszała, o czym mówiłam, bo była zajęta gadaniem?!
– Przepraszam, pani profesor – Lily westchnęła. – Opikwule leśne to biała narośl na drzewach, którą można zbierać tylko zimą. Wtedy jest już dojrzała i staje się potulna. Mimo to, zawiera substancje, które dla nas są żrące, dlatego też przed ich poszukiwaniem należy się wyposażyć w rękawice ze smoczej skóry. Opikwule są wykorzystywane głównie jako składniki niektórych eliksirów, ale mogą też służyć jako skuteczny odstraszacz tineaków.
Wszyscy spojrzeli na nią trochę z podziwem, trochę ze zdumieniem, a niektórzy nawet z lękiem.
Kontynuowała:
– Tineaki to małe, magiczne stworzenia. Prowadzą nocny tryb życia. Pewnie większość czarodziei o nich nie słyszała, bo nie są one groźne. Mogą natomiast bardzo kogoś zdenerwować latając mu w kółko nad uchem i nucąc piskliwym głosikiem swoją dziwną piosenkę.
Wzdrygnęła się ze wstrętem.
Pani Rubbsih nie mogła wyjść z podziwu.
– Ciągle nie mogę uwierzyć, że ty aż tyle wiesz. 50 pkt dla Slytherinu! Tak więc...tak więc... Tak jak panna Evans mówiła ...y... musimy założyć rękawice ze smoczej skóry...y... które leżą w tamtej szafce... Tylko proszę się nie przepychać!
Kiedy wszyscy byli już na dworze, zmierzając w stronę lasku po drugiej stronie jeziora, Snape szepnął Lily do ucha:
– Cieszę się, że mnie zapraszacie do siebie, ale...wiesz...musiałbym w takim razie odwiedzić dom...
– Nic nie musisz – przerwała mu surowym tonem Lily. – Zostaniesz u nas na całe ferie, zgoda?
– Nie chcę się narzucać...– był pełen wątpliwości.
– Severusie...Severusie, spójrz na mnie – patrzyła w te piękne, czarne oczy i już zapomniała, co chciała powiedzieć.
– Lily...
Jego głos podziałał jak wiadro zimnej wody.
– Nie chcę słyszeć sprzeciwu. Pamiętaj, że zawsze jesteś mile widziany w naszym domu. I nie ma żadnego "ale"!
Przyspieszyła kroku.  Znalazła się teraz tuż obok nauczycielki, która powiedziała:
– Naprawdę, młoda damo, zadziwiasz mnie swoją inteligencją. I jeszcze to o tineakach! Wprost genialne!
– Dziękuję – mruknęła Lily. Wszyscy profesorowie ją uwielbiali, ale czasami byli wkurzający. Tak jak teraz...
– No, to teraz możemy zacząć szukać opikwuli – rzekła radośnie pani Rubbish, kiedy wszyscy się już wokół niej zebrali.
Rozeszli się, rozglądając się za jakimiś białymi naroślami na drzewach. I po co to wszystko? Nie wiedziała.
Po jakiś 45 minutach, rozbrzmiał magicznie wzmocniony głos nauczycielki:
– Wracamy do cieplarni. Proszę ustawić się w parach.
Po zakończeniu lekcji, Lily razem z resztą uczniów powlokła się do zamku.
Nagle poczuła uścisk czyjejś ciepłej ręki na swojej dłoni. Severus.
– Jeśli naprawdę nie macie nic przeciwko temu, to do was przyjadę na święta – szepnął jej do ucha.
Ta, nie zważając na nikogo, po prostu rzuciła mu się na szyję.
– Wreszcie to zrozumiałeś, kretynie! – ucieszyła się.
Wszyscy się na nią dziwnie spojrzeli, ale ona się tym nie przejęła. Szczerze mówiąc, nie obchodziło ją, co inni o niej myśleli.
– Severusie, to cudownie – powiedziała ciszej, wplatając swoje palce w jego. Dużo razy chodzili za rękę, ale jeszcze nigdy nie w ten sposób.
Doszli do zamku i skręcili w korytarz prowadzący do pokoju wspólnego. Kiedy się przed nim znaleźli, Snape zatrzymał dziewczynę i wyszeptał:
– Lily...ja...muszę ci coś ważnego powiedzieć...bo...ja naprawdę nie chcę psuć naszej przyjaźni, ale...
Pocałowała go delikatnie. Tak nagle...sama się zdziwiła.
– Sev, wszystko będzie dobrze, zobaczysz – uśmiechnęła się do niego.
Przygwoździł ją do ściany i wpił się w jej usta. Wplótł ręce w te gęste, rude włosy i przyciągnął ją bardziej do siebie. Złapał ją w talii i już poczuł się swobodnie, kiedy nagle...
– A co tu się wyprawia?!
Oderwali się od siebie jak oparzeni, patrząc głupio na Slugorna w całej swojej okazałości.
– Profesorze, ja...my...– Lily spłonęła rumieńcem. Nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji, żeby nie umiała odpowiedzieć na pytanie zadane przez któregoś z nauczycieli.
Kiedy ją zobaczył, na jego twarzy zagościł uśmiech.
– No proszę, proszę. Dwójka moich najlepszych uczniów razem! Wielkie szczęście, wielkie szczęście!
Popatrzyli po sobie zdziwieni i zmieszani.
Slughorn zachowywał się, jakby przed chwilą wypił dwie butle Ognistej Whisky.
– No na co czekacie? Wchodzimy do pokoju! Muszę zrobić listę uczniów, którzy zostają w zamku na ferie. Wpisać was? – zapytał.
Pokręcili szybko głowami i Lily przejęła inicjatywę:
– To...to my już chyba pójdziemy, panie profesorze...
– Och, oczywiście!
Pociągnęła Severusa za rękaw i powoli się wycofywali. Będąc za rogiem korytarza nadal słyszeli Slugorna, mruczącego wesoło:
– Zakochani...zakochani są cudowni, tralalalala, zakochani! Hasło...jakie było hasło?
Nastolatkowie pognali na górę. Kiedy znajdowali się w sali wejściowej Snape zdołał tylko wybąknąć:
– Przepraszam...nie wiem, co wie mnie wstąpiło...ja...
Zatkała mu usta krótkim pocałunkiem.
– Chodźmy na spacer -powiedziała.
– Na błonia?
– Nie...za zimno -posmutniała.
Przytulił ją i powiedział:
– Ja cię ogrzeję.
Zachichotała. Podobała mu się wersja pewnego siebie Severusa.
– Jednak to mnie nie przekonuje – zawiesiła głos.
– To co cię przekona?
– Oj, nie wiem, nie wiem.
Uwielbiała się z nim droczyć. Ale w taki sposób, po prostu kochała.
– No to idziemy na górę – stwierdził czarnowłosy ukazując przy okazji swoje śnieżnobiałe zęby.
– Mhmmm, okej.
– Na czwartym piętrze za tym wielkim lustrem, jest tajemne wyjście z zamku – szepnął jej do ucha.
– Skąd wiesz?
– Ma się swoje źródła – powiedział tajemniczo.
– Ale...Severusie, ja nie chcę wychodzić ze szkoły...
– To zostaniemy tam w korytarzu – wymruczał.
– No...no...no dobraa... – w końcu się zgodziła, jednak strasznie się ociągała.
– Wiesz co? Nie mogę już na to patrzeć – zaśmiał się i wziął ją na ręce.
Pisnęła, a po chwili zaczęła krzyczeć, co chwila się śmiejąc:
– Puść mnie! Debilu, no ! Puszczaj! Skretyniały idioto, masz mnie w tej chwili puścić, słyszysz?! Bo nie ręczę za siebie!
Jednak na nim te "groźby" nie robiły żadnego wrażenia. Przerzucił ją przez ramię i wymacał jej różdżkę. Zabrał ją i schował do kieszeni.
– Co ty robisz?! Oddawaj mi ją! Jak zejdę na ziemię, to obiecuję, że cię ukatrupię! – wrzeszczała z całych sił Lily, śmiejąc się przy tym.
– Nie marnuj swojego pięknego głosu, dziewczyno! Bo będę musiał rzucić na ciebie Silencio.
– Grozisz mi?! Ty śmiesz grozić mi?!
– Tak, śmiem, malutka – zaśmiał się. – Jak tak będziesz dalej się wydzierać, to zaraz zleci się tu cały zamek, a tego chyba nie chcemy, co?
– Spadaj! – warknęła.
– Spaść to możesz zaraz ty, jeśli się nie uspokoisz, kochanie.
– A od kiedy to jesteś taki pewny siebie, co?!
– Od kiedy zauważyłem, że cię pociągam i na mnie lecisz.
– Czyli od kiedy?!
– Od chwili – znowu się zaśmiał. – Od momentu, kiedy mnie pocałowałaś.
– To był impuls! – próbowała się obronić. – Ja nic do ciebie nie czuję, jesteśmy tylko przyjaciółmi! Znaczy...byliśmy, bo teraz już nie!
– Oczywiście, skarbie – postawił ją w końcu na ziemi.
– Oddaj mi różdżkę – powiedziała oschle.
– Nie – droczył się.
– Jesteś nieznośny! Dawaj mi różdżkę. Teraz!
– Bo co mi zrobisz? Zakrzyczysz mnie na śmierć?
– Nie. Mogę ci zrobić coś o wiele gorszego! – Ruszyła z rozwianymi włosami w jego stronę.
Był szybszy. Złapał ją wpół, nie zważając na jej okrzyki złości. Odstawił ją z powrotem przed ogromnym lustrem w srebrnej ramie, stojącym tuż przy ścianie.
– Zobacz, jaka ty jesteś piękna, kiedy się wściekasz – objął ją w pasie i stanął za nią.
– Jasne – powiedziała sarkastycznie, wyrywając mu się.
– A teraz bądź grzeczną dziewczynką i chwyć mnie za rękę – próbował ją uspokoić.
– Po co niby?
– Przekonasz się – uśmiechnął się tajemniczo i złapał jej dłoń.
Nie zareagowała. Nawet się mu nie wyrywała. Po prostu go olała.
Żeby przekonać się, ile jeszcze wytrzyma, zbliżył swoją twarz do jej ucha i wyszeptał, muskając je ustami:
– Ufasz mi?
Nie odpowiedziała, ale wyczuł, że trochę się rozluźniła.
– Lily...– wymruczał, delikatnie całując ją po szyi – chodź ze mną.
Rudowłosa odchyliła głowę do tyłu, ale po chwili opanowała się i powiedziała surowo:
– Pójdę, jeśli oddasz mi różdżkę.
– Ależ naturalnie – wręczył dziewczynie jej własność i pociągnął za rękę.
Przymknęła powieki i dała poprowadzić się Severusowi. Nagle poczuła, jakby ktoś oblał ją kubłem lodowatej wody. Otworzyła oczy i...nic nie widziała. Po chwili ciemność rozjarzyło światło pochodni zawieszonych na ścianach, zapalających się jedna po drugiej. Teraz panował tu półmrok i w towarzystwie chłopaka było tu nawet przytulnie.
Zastanawiając się ciągle, skąd Snape zna to miejsce, wybąknęła cicho:
– Trochę tu zimno.
Mocno ją przytulił i usiadł. Stała nad nim, nie wiedząc, co zrobić.
– Siadaj – wskazał jej miejsce koło siebie.
– Nie chcę...to jest zimne i brudne i w ogóle...wracajmy już.
– O nie, nie po to wysłuchiwałem twoich wrzasków i niosłem cię przez pół szkoły, żeby zaraz wracać.
Złapał ją za kolanami i zgiął je trochę. Lily straciła równowagę, a po chwili na niego upadła.
– Debilu! – krzyknęła.
– Kochanie – mruknął, śmiejąc się. – Tak lepiej?
Przekręcił ją w taki sposób, że teraz siedziała na nim okrakiem, spoglądając na niego z góry.
– Wiesz...– zaczął – ...gdybym patrzył się przed siebie... – zrobił to, co powiedział... – to nie byłby to najgorszy widok...– uśmiech zadowolenia wpełzł mu leniwie na usta.
– Zboczeniec! – zaśmiała się.
Oderwał wzrok od jej dekoltu i spojrzał jej w oczy.
– Jestem tylko facetem, Lil – uśmiechnął się. – Nie spodziewaj się nie wiadomo jakich cudów.
Zapadła cisza. Nie mówili nic, patrzyli sobie tylko w oczy. Po jakiś dziesięciu minutach tego milczenia, dziewczyna powiedziała cichutko:
– Ale sam jesteś cudem.
Poczuła jak płonie rumieńcem.
– Mrau – zaśmiał się. – I co, niby nic do mnie nie czujesz?
– Absolutnie nic.
– Jasne.
– No tak.
– Nieee.
– Tak!
– No chyba nie!
– No chyba raczej tak!
– A pocałujesz mnie?
– Chyba śnisz.
– Żebyś wiedziała.
– Pfff!
– To jak będzie?
– Możesz sobie tylko pomarzyć.
– A co ja niby teraz robię?
– Głupek.
– Wiem, że mnie pragniesz.
– Chciałbyś.
– Noo, każdy by chciał. Najlepsza laska w szkole...
– Bo sobie pójdę!
– Nie pójdziesz.
– A kto mi zabroni?
– A ja.
– A nie.
– I ty.
– Co?
– To, co słyszysz.
– Ale jak to?
– Nie chcesz ode mnie odchodzić.
– Zdziwisz się.
– Wątpię.
– Założymy się?
– No jasne.
– Dobra, o co?
– O to, że jak wyjdziesz stąd bez mojej pomocy, przestanę cię dręczyć.
– Pasuje.
– Ale nie tak szybko!
– Co znowu?!
– Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, wtedy dostanę buziaka.
– Cha, cha, nie?
– Zgodziłaś się.
– Policzek.
– Usta.
– Dobra, ale poradzę sobie sama, więc...
– Zakład stoi?
– Stoi to tobie pała.
– To też.
– Pfff.
– Zgadzasz się na warunki?
– Niech będzie.
– Czekam na całusa.
– Nie doczekasz się prędko.
– To się jeszcze okaże.
– Spadaj.
– Oczywiście, ale wtedy stąd nie wyjdziesz.
– Niby czemu?
– Zejdź ze mnie, to ci pokażę.
– A jeśli ja nie chcę schodzić?
– Wyczuwam problem.
– Czemu?
– Bo cię z siebie zrzucę.
– Cha cha, taa.
– Chcesz kolejny zakład?
– Nie, dzięki.
– Wymiękasz?
– W twoim wyimaginowanym świecie może tak.
– A tu i teraz?
– Nie.
– To jak będzie?
– Z czym?
– Mam cię z siebie zrzucić, czy nie?
– Fuj, jeszcze się czymś zarażę.
– Ej!
– No co?
– Gówno.
– Smacznego.
– Masz na twarzy.
– To zliż jak ci się nie podoba.
– Dodaje ci uroku.
– Miło -– pocałowała go. – I jak, smaczne?
– Bardzo. Masz więcej?
– Dla wybranych.
– A ja to co?
– Jajco.
– Jajco to zaraz możesz mieć na twarzy.
– Twoje? Raczej nie, za słaby dla mnie jesteś.
– Chciałabyś ze mną.
– Wolałabym już z akromantulą.
– Pasujecie do siebie.
– Chyba wy.
– No tak, zwinne rączki i te sprawy.
– Idź na krawcową z tymi zwinnymi rączkami.
– To dla mugoli.
– A do kogo ja mówię?
– Do Księcia Półkrwi.
– A co to za debilna nazwa?
– Sama jesteś debilna.
– Ale mimo wszystko mnie kochasz.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak. Szalejesz za mną.
– Chciałabyś.
– Właśnie, że nie.
– A i owszem.
– To nie ma sensu.
– Tak jak nic, co powiesz.
– Nauczyciele mnie kochają.
– Lizus.
– Zazdrościsz mi.
– Niby czego?
– Na przykład cycków.
– Są moje.
– Twoje?
– Wspólne.
– Taaa, żyjmy marzeniami.
– Marzenia zawsze można zmienić na rzeczywistość.
– Chyba nie tym razem.
– Chyba?
– Na pewno.
– Na pewno tak?
– Na pewno nie!
– Ja już wiem, o czym ty myślisz.
– Tak, wiesz. Więc na pewno spodziewałeś się, że zrobię to – zeszła z Severusa i odwróciła się w kierunku lustra, ale...żadnego lustra nie było. Spojrzała na chłopaka i dostrzegła wyraz triumfu na jego twarzy. Jednak ona nie podda się tak łatwo. Podeszła do ściany i zaczęła badać każdą cegiełkę. Jednak nie mogła znaleźć żadnego tajemnego przejścia...nie było nic.
– Mam nadzieję, że pamiętasz o zakładzie, co? – odezwał się Snape.
Nie zwróciła na niego uwagi i kontynuowała swoje czynności. Po godzinie jednak musiała zrezygnować. To nie miało sensu. Usiadła z naburmuszoną miną koło chłopaka.
– Więc? – zapytał.
– Spadaj.
– Lily Evans nie może złamać danego słowa – szydził. – Splamiłaby swój honor.
Szczerze mówiąc było to tylko takie sobie gadanie i dziewczyna doskonale o tym wiedziała, jednak te słowa bardzo na nią podziałały. Miała swoją dumę i godność i nie pozwoliłaby nikomu się z niej naśmiewać. Nie czekając dłużej, zatkała mu usta pocałunkiem, nawet nie zamykając oczu. Jednak on posadził ją na sobie, jak wtedy i wpił się w jej pełne wargi. Nie mogła odmówić. Severus ją podniecał, wiedziała to, on też. Ale Lily jego jeszcze bardziej, co przyprawiało ją o przyjemne dreszcze.
Przekręcił ją teraz na plecy i położył się na niej podciągając jej koszulę. Objęła go za szyję i raz po raz odwzajemniała pocałunki. Już ściągnęła mu bluzkę i była naprawdę mile zaskoczona, widząc, że ma umięśniony brzuch i...ogólnie jest umięśniony. A chyba nikt by się tego po nim nie spodziewał.
Całował ją teraz po szyi, zjeżdżając coraz niżej. Już obojczyk...
Westchnęła cicho.
– Severusie...jak ty to rob...?
– Z miłości.
Nie przerywał całowania. Rozpiął jej koszulę i zaczął pieścić jej pełne piersi, przenosząc swoje usta na jej.
Wzdychała coraz częściej i głośniej.
– Różowy stanik? – wymruczał, śmiejąc się.
– A co? – zachichotała.
– Lepiej wyglądałabyś bez...
– To go zdejmij, jeśli ci się nie podoba.
– Skoro nalegasz.
Jego ręka powędrowała na plecy dziewczyny, w poszukiwaniu rozpięcia tej zbędnej części garderoby, kiedy nagle...
– Dokąd idziemy, Rogacz? – usłyszeli głos, którego nie powinni za nic usłyszeć, szczególnie teraz...
Oderwali się od siebie i usiedli.
Nowo przybyli stali, wytrzeszczając oczy. "Najpopularniejsza" szkolna banda patrzyła teraz na Severusa Snape'a bez bluzki i Lily Evans, szybko zapinającą swoją koszulę. Peter Pettigrew, Remus Lupin, Syriusz Black i James Potter nie mogli uwierzyć w to, co widzą.
– A wy na co się tak gapicie? – warknęła rudowłosa. Nagle się zaśmiała. – No co, gorąco było! Ja wiem, że nigdy nie widzieliście dziewczyny w samym staniku, ale...cóż, nie każdy ma to szczęście.
Po tych słowach, ciągle patrząc wyzywająco Potterowi w oczy, wyminęła ich i wyszła z korytarza, znajdując się teraz tuż przed ogromnym zwierciadłem. Gratulowała sobie, że jest na tyle uzdolnioną czarownicą, że już w tym wieku umie zajrzeć komuś do umysłu...i to w dodatku bez wypowiadania formuły zaklęcia. Inaczej wyszłaby na głupią, nie wiedząc, jak wydostać się na zewnątrz.
Po chwili dołączył do niej Snape.
– Co oni sobie myślą?!
– Spokojnie, Severusie. Przynajmniej masz świadomość...i oni też ją mają...że jesteś od nich lepszy.
To go chyba przekonało.
– Taaak... – cień satysfakcji przebiegł mu po tej przystojnej twarzy.

Thursday 15 August 2013

Snily - rozdział 5.

Te cztery lata nauki w Hogwarcie minęły Lily bardzo szybko. Była już w piątej klasie, a dyrektor mianował ją i Severusa prefektami Slytherinu. Dziewczyna właśnie zmierzała do biblioteki, myśląc o czekających ją w tym roku SUMach. Zastanawiała się, jak je zda, skoro w jej głowie siedzi ciągle pewien czarnowłosy młodzieniec, kiedy nagle...
– Siema, Smarkerusie! Jak tam pielucha? Już pełna? – usłyszała szyderczy głos znienawidzonego przez siebie Gryfona.
No świetnie. Marzyła o tym.
– Zamknij ryj, Potter, bo zaraz nie będziesz miał tych krzywych zębów – warknął Snape.
– Ohoho, Łapo słyszałeś? Ta mandragora myśli, że mi coś zrobi! – zaśmiewał się James.
– Tak, bo może, więc teraz spadajcie mi stąd, ale już! – Lily wkroczyła do akcji.
– Evans, coś ty taka ostra, co? – zapytał, arogancko się uśmiechając, po czym dodał: – Lubię takie.
Black już tarzał się ze śmiechu.
– Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru – powiedziała spokojnie. – Chodź, Severusie, idziemy z tego smrodu.
– Wróciła dawna, stara Evans – rzekł niechętnie Potter – a już wolałem tę niebezpieczniejszą wersję ciebie.
Lily, która już zrobiła kilka kroków w przeciwnym kierunku, nagle zatrzymała się, odwróciła z szybkością błyskawicy, wyciągnęła różdżkę i podeszła do niego celując między oczy.
– FURNUNCULUS! – ryknęła. Z zadowoleniem patrzyła jak na jego przystojnej twarzy pojawiają się białe, pękające bąble i wstępuje na nią grymas bólu.
Zostawiła go z Blackiem, który nie wiedział, co ma zrobić i skakał wokół niego jak głupi.
Severus poszedł za nią.
– To było cudowne – powiedział z zachwytem.
– Dzięki – rzuciła od niechcenia. – A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę do Slughorna, dobrze?
– Myślałem, że idziemy do biblioteki...przecież mieliśmy się tam spotkać. Tylko ten Potter i Black...
– Już dobrze –powiedziała. – Plany mi się zmieniły, a o bandę Pottera już się nie musisz martwić.
– Nie martwię się! – warknął. –Po prostu nie znoszę ich arogancji i pałętania się po szkole...
– Dość – przerwała.
Dostrzegła zdziwienie na jego twarzy, więc szybko zrobiła inną minę.
– Po co idziesz do Slughorna? – zapytał.
– Severusie – zwróciła się do niego z uśmiechem. Dostrzegła cień satysfakcji przebiegający mu po twarzy. Akurat tego w nim nienawidziła. – Nie muszę ci się spowiadać z każdej rzeczy, którą robię.
Snape zatrzymał się, nie wierząc własnym uszom.
Lily bardzo dobrze go rozumiała. Nigdy się do nikogo w taki sposób nie zwracała, a już szczególnie do niego. Wiedziała, że ona się zmienia...i nie podobało jej się to, lecz nic nie mogła na to poradzić.
Dziewczyna poszła dalej, nie zważając na przyjaciela, który dogonił ją w połowie schodów.
– Lily...– zaczął, ale mu przerwała.
– Snape, jeśli chcesz mieć całą twarz, to lepiej mnie teraz zostaw, jasne? Nie musisz wszędzie za mną łazić. Widziałeś, co zrobiłam Potterowi i chyba nie chcesz do niego dzisiaj dołączyć w Skrzydle Szpitalnym, co?
– Ja nie...– wyjąkał.
– Cieszę się – powiedziała oschle, po czym niewerbalnie rzuciła na siebie zaklęcie zwodzące.
Chłopakowi dech zaparło.
– Ale...zaklęcia niewerbalne są dopiero w szóstej klasie! Jak ty to zrobiłaś?! – krzyczał z wrażenia gdzieś przed siebie.
Jednak Lily wyminęła go po cichu i pobiegła do gabinetu nauczyciela eliksirów.
Przed drzwiami odczarowała się i zapukała. Natychmiast jej otworzył.
– Ach, panna Evans! – był wyraźnie zachwycony. – Co panią tutaj sprowadza?
– Chodzi o to, panie profesorze – przybrała niewinny wyraz twarzy – że potrzebuję pozwolenia na korzystania z Działu Ksiąg Zakazanych.
– O tak, oczywiście, już piszę...zaraz...pióro...pergamin...– mruczał do siebie. – Już mam, mam...zaraz...tak...ja...profesor...Horacy...Slughorn...udzielam...pozwolenia...Lily...Evans...na...
korzystanie...z Działu...Ksiąg...Zakazanych...w celu...W jakim celu, kochana? – zapytał odrywając się od pisania.
– W celach naukowych – roześmiała się. On również. – Chciałabym znaleźć kilka przydatnych książek. W tym roku zdaję SUMy i muszę się poprawić z obrony przed czarną magią...
– Jaką ocenę dostałaś na zeszłorocznym egzaminie? – przerwał jej.
– Wybitny – zachichotała. – Ale miałam z niego najmniej punktów, więc pomyślałam, że...
Ale nie musiała kończyć, bo Slugorn już kończył pisać:
– W celu...w celu... W celu samodoskonalenia na najwyższym poziomie! – wykrzyczał w końcu.
Wręczył jej zwitek pergaminu, a ona powiedziała słodko:
– Dziękuję...i dobranoc, panie profesorze.
Nie czekając na odpowiedź, wyszła z pokoju. Znów rzuciła na siebie zaklęcie zwodzące i pognała do biblioteki, gratulując sobie w duchu świetnego pomysłu. Gdy się przed nią znalazła, po raz kolejny w ciągu pół godziny się odczarowała i weszła do niej. Natychmiast zaczęła się rozglądać za Severusem. Miała szczęście, nie było go...a raczej to on miał szczęście. Lily chciała być teraz sama. Odnalazła panią Pince, bardzo młodą kobietę, z którą nawet przyjemnie się rozmawiało. Lubiła przebywać w jej towarzystwie, pomimo tego, że większość uczniów nieco ją drażniła. Pokazała jej pozwolenie od Slughorna, a ona zawołała:
– Lily! A po co, na brodę Merlina, chcesz się dostać do Działu Ksiag Zakazanych? – spytała zszokowana.
– Ach, muszę znaleźć jakieś dobre, czarnomagiczne zaklęcie na Pottera i jego bandę – zaśmiała się.
Pince jej zawtórowała i powiedziała:
– Jak zwykle mała, śmieszna, słodka Lily! Jasne, droga wolna.
Kiedy Lily odchodziła, tamta ciągle się śmiała.
Dziewczyna zastanawiała się, jak można być aż tak głupim, bo...ona nie kłamała.
Znalazła się w tej mrocznej części biblioteki, obok której większość uczniów po prostu bała się przechodzić.
Rudowłosa szwendała się wśród regałów, patrząc na zakurzone tomy i zastanawiając się, który wybrać. Co jakiś czas napotykała na takie tytuły jak: Starożytne wiedźmy, Nie otwierać, Śmierć to zdrowie, Wampiry średniowiecznej Europy...
– Banalne – powiedziała do siebie. – I co niby te książki robią TUTAJ? Spodziewałam się czegoś ... straszniejszego...a nie takiego nudnego badziewia.
W końcu znalazła coś, co w miarę mogło ją zainteresować: Najstraszniejsze zaklęcia.
Sięgnęła po opasły tom oprawiony czarną skórą. Otworzyła i zdmuchnęła warstwę kurzu zalegającego na grubych stronicach. Stwierdziła, że kiedyś musiały być one oblepione jakąś gęstą cieczą...chyba krwią. Czarne plamy zasłaniały niektóre fragmenty zdań, więc nie można było zobaczyć, co jest tam napisane.
Wyjęła różdżkę i spróbowała je trochę usunąć. Kiedy udało jej się wyczyścić większość księgi, zaczęła czytać:
Ta książka nie jest dla słabeuszy. Nie jest nawet dla amatorów czarnej magii. Aby rzucić jakiekolwiek zaklęcie, które tutaj znajdziesz, musisz być naprawdę potężnym czarodziejem. I musisz tego chcieć. Paląca żądza zemsty, chęć zobaczenia bólu w oczach wroga...przyjaciela, który zdradził...
Skutki użytych uroków mogą być...dla nas fascynujące, dla ewentualnych świadków...przerażające. I właśnie o to chodzi. Przejdźmy do konkretów. Oprócz Zaklęć Niewybaczalnych jest jeszcze mnóstwo innych, równie ciekawych klątw...
Lily ucieszona, że znalazła coś przydatnego, wertowała księgę. Znalazła mnóstwo 'pożytecznych' zaklęć, które z przyjemnością wypróbuje na Potterze i jego bandzie. I nie było to z pewnością durne "Furnunculus", które dzisiaj na niego rzuciła. Było to coś o wiele...oj, o wiele lepszego. Z uśmiechem na ustach machnęła różdżką i książka zmniejszyła się do rozmiarów żuka. Schowała ją do kieszeni i żegnając się z panią Pince, wyszła z biblioteki. Nikt nigdy się nie dowie, co Lily knuła. A było to coś okropnego...

***

      Nie udawało jej się złapać Pottera samego, zawsze łaził z którymś ze swoich koleżków. Po ich ostatnim niemiłym spotkaniu, chłopak jeszcze bardziej za nią latał i, wykorzystując najrozmaitsze okazje, coraz częściej dokuczał Snape'owi. Lily się to bardzo nie podobało...ale już niedługo Potterowi zejdzie ten arogancki uśmieszek z ust. Dziewczyna się zmieniała, jednak nadal przyjaźniła się z Severusem. Ba, mogłaby powiedzieć, że czuła do niego coś więcej. Nie była już tą 9-letnią dziewczynką, która nie potrafi określić swoich uczuć. Severus był...przystojny. Zaczęła to zauważać. Wcześniej liczył się dla niej tylko jego charakter, ale teraz...zaczął ją pociągać. Lśniące, czarne włosy opadające mu na czoło, oczy w tym kolorze, które patrzyły na nią z uwielbieniem, ziemista cera, haczykowaty nos i ten jego piękny uśmiech, w którym ukazywał swoje śnieżnobiałe zęby...Podobał jej się jego śmiech...cały jej się podobał. Ale za nic w świecie mu tego nie wyzna, mimo iż wie, że sprawiłoby mu to ogromną radość. Wiedziała również, że jest w niej szaleńczo zakochany...tak jak każdy facet w tej szkole, ale akurat to on ma największe szanse, choć sam o tym nie wie. Pomyślała o Potterze - głupi, nadęty pajac, który uważa się za lepszych od innych. Ale jedno mu musiała z niechęcią przyznać: był najprzystojniejszym chłopakiem w Hogwarcie. Mógł się z nim równać tylko, co Lily również doprowadzało do szału, Syriusz Black. "Powinien być w Slytherinie", pomyślała, "cała jego rodzina tam była, dlaczego on też nie może?! Przeklęci Gryfoni, zawsze wszędzie ich pełno".
Obaj mieli brązowe oczy i włosy, jak na 15-latków -wyrobione mięśnie, fajnie się ubierali, ale jednak ten pojedynek bez dwóch zdań wygrywa Potter z jego zabójczym spojrzeniem.
"Ogarnij się, Lily", skarciła się w duchu, "myślisz o Potterze i Blacku! Nie możesz uważać, że są nieźli...ale co jak co, Potterowi było lepiej w tych białych krostach". Uśmiechnęła się złośliwie.
Zapomniała, o czym myślała, kiedy dotarła pod klasę eliksirów.
– Jeszcze tego pożałujesz. Zapłacisz mi za wszystko, Potter – warczał Snape.
No tak. Znowu to samo. Kolejne eliksiry z Gryfonami i kolejna awantura.
– Ty...ty – próbował obrazić jej kolegę mały i gruby chłopak z najpopularniejszej szkolnej bandy. Jak na gust Lily, po prostu uczepił się silniejszych, żeby sam nie zostać zgniecionym.
– Nawet zdania nie umiesz porządnie sklecić, Pettigrew – wysyczała przerywając mu – więc zabieraj mi sprzed nosa swój tłusty tyłek i znikaj mi z oczu. A, i weź ze sobą Blacka i Pottera.
Do ostatniego z ich paczki, Lupina, nawet nic nie miała. Nigdy się nie odzywał w jej towarzystwie, nigdy też nie obrażał Snape'a...Nie powstrzymywał żadnych żartownisiów, ale też im nie pomagał. Był całkiem spoko i gdyby nie należał do Gryffindoru, może by go polubiła.
– A ty co, Evans, znowu ratujesz dupę Smarkerusowi? – zapytał ironicznie Potter.
Na te słowa podeszła do niego tak blisko, że prawie stykali się nosami. Patrzył na nią z góry, najwidoczniej nie dowierzając. Nigdy wcześniej nie byli tak blisko siebie. Lily wiedziała, że każda dziewczyna chciałaby się teraz znaleźć na jej miejscu i że dosłownie każdej zmiękłyby nogi i ugięły kolana...ale nie jej. Ona nie była "każdą". I właśnie to go tak w niej intrygowało. James Potter mógł mieć wszystkie dziewczyny w szkole. Ale ich nie chciał. Były dla niego zbyt pospolite. Intrygowała go bowiem pewna płomiennowłosa Ślizgonka, piękna, o bladej cerze i zaróżowionych policzkach. Uwielbiał wyszukiwać błysków gniewu w tych zielonych oczach, tym bardziej, jeśli pojawiały się tam przez niego, ale teraz akurat patrzyła na niego z taką nienawiścią, jakiej jeszcze nie widział.
– Uważaj wreszcie na to, co mówisz – wyszeptała jadowicie tak, że tylko on mógł to usłyszeć – bo pewnego dnia może się to dla ciebie źle skończyć.
Odeszła kilka kroków na bok i wyjęła podręcznik do eliksirów, czekając na nauczyciela. Kiedy w końcu weszli do sali i przygotowali się do zajęć, przemówił profesor Slughorn:
– Dzisiaj warzymy amortencję! Ktoś wie, co to jest?
– Najsilniejszy miłosny eliksir. Nie powoduje prawdziwej miłości, wzbudza tylko na pewien czas obsesyjnie zauroczenie. W dużych dawkach może być szkodliwy – odpowiedziała Lily, nawet nie podnosząc ręki.
– Wspaniale, wspaniale! Dwadzieścia punktów dla Slytherinu! Jej zapach każdy odczuwa inaczej, to zależy od tego, co lubimy najbardziej. Instrukcje macie na tablicy – po czym usiadł za biurkiem i obserwował uczniów.
Lily podeszła do swojego kociołka, siadając obok Severusa. Zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami o tym, co miało miejsce przed chwilą, kiedy nagle podleciał do niej samolocik z papieru. Chwyciła go, a on się rozwinął. Przeczytała to, co tam było i natychmiast zalała ją fala złości. Przekazała kartkę Severusowi, a on zobaczył krótką notatkę:
Evans, wiesz, że powinnaś być w Gryffindorze? Zadajesz się z tymi Ślizgonami, SAMRKERUSEM, a stać cię na o wiele lepsze towarzystwo. Spotkajmy się. Dzisiaj, 20.00, nad jeziorem.
James.
Snape popatrzył chwilę na nadawcę liściku i coś naskrobał na pergaminie, tak, żeby Lily nie widziała, CO na nim jest, a tym bardziej do KOGO to jest. Niepostrzeżenie rzucił kartkę do Pottera.
Złapał ją i rozejrzał się. Dziewczyna siedziała odwrócona do niego plecami, a na nie spływały rude fale. James zerknął na pergamin. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zgodziła się. Lily Evans, ta sama, za którą wszyscy się oglądali, a która dla niego wydawała się do tej pory niedostępna, zgodziła się umówić z Jamesem Potterem, którego tak nienawidziła. Przepraszam, "nienawidziła".
Z wyrazem głębokiego triumfu na twarzy, zaczął przygotowywać eliksir, ale już nie chciał go kraść, mimo że wcześniej miał taki zamiar. Teraz nie będzie mu już potrzebny.
Lily przez całą lekcję napotykała aroganckie spojrzenia Pottera i te jego zawadiackie uśmiechy. Strasznie ją to denerwowało. Upierdliwa kanalia.
Skończyła warzyć amortencję, zgarnęła trochę płynu w fiolkę, wyczyściła kociołek i udała się do biurka Slughorna.
– Świetnie! Znakomicie! Pierwszorzędna! – zawołał. – Jesteś wolna, Lily, przygotuj się do innych zajęć.
– Dziękuję, panie profesorze – powiedziała i wyszła z sali.

***

19.45. Lily siedziała w swoim dormitorium, zastanawiając się, czy Potter jest na tyle głupi, że będzie na nią czekał. Ubrała się i wyszła z pokoju. Chciała znaleźć Severusa, ale nigdzie go nie widziała. Poszła na najwyższe piętro, żeby obserwować spokojnie błonia i choć przez chwilę tego kretyna. Zobaczyła go. Towarzyszył mu ktoś jeszcze, zmierzali w stronę Zakazanego Lasu. Nie spodobało jej się to. Tym bardziej, że owym "kimś" był czarnowłosy chłopak, którego Lily od razu poznała. Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegła do sali wejściowej. Pchnęła dębowe drzwi i rozejrzała się, lecz nigdzie ich nie widziała. Pognała prędko w stronę lasu, żeby pomóc Snape'owi, który na pewno miał już kłopoty. Ale spotkała ją niespodzianka, bo wpadła na niego po drodze.
– Co ty tu robisz?! – prawie krzyknęła.
– To samo pytanie mogę zadać tobie – rzekł widocznie zadowolony z siebie.
– Ale ja ci na nie nie odpowiem! – wybuchnęła i minęła go.
– Nie pozwolę ci odejść – wyszeptał złowieszczo, podchodząc do niej i łapiąc ją za ramiona.
– PUŚĆ MNIE! DEBILU, PUSZCZAJ!
Wyrywała się, ile mogła, ale on był silniejszy. Ścisnął ją jeszcze mocniej i wysapał:
– Bo co? Bo co mi zrobi taka szlama jak ty?! Grzeczna Lily Evans, pfff...kurwa, ale za to jaka ładna.
Zjechał ją wzrokiem od góry do dołu i z powrotem, zatrzymując się na chwilę na miejscach przyjemnych dla oka.
– Wiesz, co teraz będzie? – zapytał cicho ze złośliwym uśmieszkiem, jakiego nigdy w rozmowie z ni, nie używał.
Lily przeraziła się nie na żarty. Nigdy by się nie spodziewała TEGO po Severusie! Spróbowała wyciągnąć różdżkę, ale ją za mocno trzymał. Obawiała się, co zaraz nastąpi, aż...chwyciła się ostatniej deski ratunku.
– Wiem – wymruczała. – Ale nie tu, Severusie. Ktoś mógłby to zobaczyć. "I mi pomóc" – dokończyła w myślach. Jednak udawała podnieconą na samą myśl, co mogliby zrobić. Może w innych okolicznościach naprawdę by ją to podniecało, ale teraz...jeśli groził jej gwałtem po tym, jak z pewnością zrobił Potterowi coś...złego... Nienawidziła go, ale w tej chwili wolała właśnie jego.
Spojrzała w czarne oczy, które tak zawsze kochała...które zawsze patrzyły na nią z uwielbieniem, a teraz w ten chorobliwie pożądliwy sposób.
Musnęła mu wargami usta i powtórzyła, szepcząc:
– Tu ktoś mógłby nas zobaczyć. A ja nie chcę, żebyś przerywał. Chodź do lasu, tam nikt nas nie nakryje.
Zaśmiała się rozkosznie.
Wpił się w jej usta i całował ją długo, długo.
Lily nie mogła tego ukrywać - całował rewelacyjnie i było jej teraz dobrze...w innych okolicznościach poddałaby mu się bez wahania. Wydawał się wiedzieć, co zrobić z dziewczyną, a Lily zastanawiała się tylko skąd.
Jego ręka przeszła na jej pośladek i zacisnęła się. Druga, z pleców, powędrowała na pierś i zaczęła ją pieścić.
Lily westchnęła i wysapała:
– Nie...tutaj...aach...proszę...
Wziął ją na ręce i zaniósł na jakąś polankę na skraju Zakazanego Lasu. Dziewczyna nie chciała za nic tego przerywać, ale w końcu zmusiła się do myślenia o Potterze...o tym, co się z nim teraz dzieje...
Kiedy Snape postawił ją na ziemi, oczekując więcej, ona z niespotykaną szybkością wyciągnęła różdżkę i wrzasnęła:
-Expelliarmus! 
Różdżka wyleciała mu z ręki, a Lily ją złapała. Teraz użyła właśnie jej i ryknęła:
-Merribilles!
To się stało w ułamku sekundy.
Chłopak zamarł w pół kroku, idąc w jej kierunku, ale...był przekręcony na lewą stronę. Dosłownie. Wytrzeszczył oczy, co dało jeszcze bardziej przerażający efekt, bo wystawały one z tkanki mięśniowej za oczodołami. Widać mu było szczękę i...wszystko. Wszystko od środka.
Spojrzał na siebie i krzyknął, lecz nie usłyszała żadnego dźwięku.
Lily nie chciała na to patrzeć. To było jedno z zaklęć, które znalazła w książce, zabranej z biblioteki. Nie żartowali, pisząc, że te zaklęcia są...okropne.
-Drętwota! -zawołała, a Snape odleciał do tyłu i upadł głucho na ziemię.
Podeszła do niego i powiedziała ze łzami w oczach:
-Obliviate -wymazała mu z pamięci cały dzisiejszy dzień.
Wymruczała przeciwzaklęcie na klątwę, po której teraz nie było śladu. Położyła jego różdżkę obok niego i odeszła w głąb lasu skręcając trochę w lewo. Musiała znaleźć Pottera. Żywego, czy martwego, ale musiała. Wzdrygnęła się. Myśl o tym, że mógłby nie żyć przerażała ją. Chodziła po lesie bardzo długo, musiało minąć przynajmniej pół godziny. W końcu zobaczyła drzewo, na którym widniała czerwona plama. Na kolejnym też. I na jeszcze jednym! Biegła coraz szybciej za śladami aż w końcu go zobaczyła. Leżał na zeschłych liściach brocząc wszystko krwią. Uklęknęła nad nim. Był nieprzytomny. Dotknęła jego również zakrwawionego policzka i łzy pociekły jej ciurkiem, kiedy wyszeptała:
– James...James, obudź się.
To podziałało od razu. Ledwo co, ale jednak otworzył powieki i tylko poruszał ustami, nie wydając z nich żadnych dźwięków.
– James, ja nigdy nie słyszałam o takim zaklęciu! – łkała. – Ja...
Wzięła się w garść. Wstała i zaczęła zrywać co mocniejsze liście, robiąc mu z nich mugolskie bandaże. Przetransmutowała je i opatrzyła największe rany tak, że krew już mu nie leciała.
– Locomotor Mortis – mruknęła i ciało Jamesa podniosło się i zaczęło w powietrzu za nią płynąć.
Tym razem od razu trafiła na skraj lasu i pognała do zamku do Skrzydła Szpitalnego. Wparowała tam i krzyknęła:
– Madame Russell! Irmo! Niech ktoś tu przyjdzie, no!
Zjawiła się 20-letnia kobieta, a na widok unoszącego się ciała chłopaka, zatkała sobie usta dłonią.
– Co się...?
– Irmo, nie czas na pytania, cały czas krwawi, opatrzyłam mu trochę rany, ale to nie wystarczy. Zawołaj panią Russell!
Zjawiła się starsza kobieta z czarnymi włosami przyprószonymi siwizną.
– O co znowu chodzi? O matko! – jej reakcja była taka sama jak Irmy Pomfrey. – Daj go tu, dziecko, tak tak.
Poszperała trochę po szafkach i kiedy już leżał, zaczęła wlewać mu coś do ust i lać na rany jakieś dziwne substancje.
– Nieprędko wyzdrowieje – powiedziała z troską. – Ktoś musiał na niego rzucić jakieś silne czarnomagiczne zaklęcie...Ale kto?...I po co?
– Mogę przy nim zostać? – Zapytała nieśmiało Lily, przerywając jej.
– Tak, oczywiście, ale jest już późno, więc posiedź trochę i zmykaj!
– Naturalnie.
Dziewczyna usiadła na skraju łóżka i popatrzyła na Jamesa. Wyglądał o wiele lepiej, niż wtedy, kiedy go znalazła, ale jednak...
Nigdy nie słyszała o takim uroku, które daje podobne efekty...w każdym razie nie było go w Najstraszniejszych zaklęciach. Lily wywnioskowała, że tę klątwę wymyślił nie kto inny, a Snape. Kurna. Zostawiła go samego w Zakazanym Lesie...a tam nawet w dzień nie było bezpiecznie.
– Poradzi sobie – pocieszała się w duchu. – Musi...
Pomimo tego, co chciał jej zrobić, nadal uważała go za przyjaciela. Była prawie pewna, że nie mógł działać z własnej woli. Nie zrobiłby jej tego, co chciał zrobić, gdyby nie był pod wpływem czegoś...lub jakiegoś zaklęcia.
Zerknęła znowu na Jamesa i aż się wzdrygnęła, bo on też na nią patrzył.
– Dziękuję, Evans – powiedział z tym swoim dawnym uśmiechem.
– O, czyli jednak nie jesteś umierający? – zapytała ironicznie.
– Dzięki tobie już nie – odpowiedział poważnie.
– Nie ma za co.
– Jest. Uratowałaś mi życie.
– Drobiazg – mruknęła. Stwierdziła, że...nawet lubiła się z nim droczyć. To ją przerażało i budziło pewien niesmak.
Na szczęście nigdy nikt się tego nie dowie. Uśmiechając się, rzuciła na niego niewerbalnie zaklęcie zapomnienia – chciała wykasować mu z pamięci tylko to, kto mu to zrobił. Żeby sprawdzić skuteczność czaru, zapytała:
– Pamiętasz, kto rzucił urok?
– Tak...yy...nie. Pamiętałem, ale...nie, nie wiem – zaczął się jąkać.
Po krótkiej chwili ciszy, powiedział:
– Wiem, że mnie nie nienawidzisz, Evans.
– Obyś się nie mylił, Potter – wstała i uśmiechnęła się z przekąsem do niego. Miał już u niej dużego plusa...nawet nie wiedziała, za co.
Kiedy znalazła się już przy drzwiach, zawołał za nią:
– Ej, Evans!
Nie odwróciła się, ale zapytała:
– Co znowu?
– Mówiłem ci już, że bardziej nadawałabyś się do Gryffindoru. A po tej akcji jestem tego pewny.
Nic nie odpowiadając i ciągle się uśmiechając, wyszła z sali.

Tuesday 13 August 2013

Snily - rozdział 4.

Ruszyła szybko w jego stronę, mijając po drodze ludzi, którzy patrzyli dziwnie na Eurydykę. Rzuciła się mu na szyję, wykrzykując:
– Tęskniłam za tobą, Severusie!
– Ja za tobą też, Lily – powiedział mile zaskoczony jej zachowaniem, przytulając ją tak mocno i czule, jak tylko 11-latek potrafi. Stali tak nie wiadomo ile...
– Ekhem... nie chcę przerywać tak cudownego powitania, ale za 15 minut odjeżdża wasz pociąg rzekła Mary podchodząc do nich.
Lily wykrzyknęła coś w stylu "aaach" , ale Severus ciągle ją obejmował. W końcu ją puścił i zapytała:
– Na bilecie było napisane, że musimy trafić na peron 9. i 3/4...Severusie, mówiłeś, że...trzeba przejść przez ścianę?
– Tak  odpowiedział. – Prosto przez tę barierkę, widzisz? O, tam.
– Wygląda dość solidnie  stwierdziła z powątpiewaniem w głosie.
– Może i tak, ale nic ci się nie stanie.
– Severusie, a tak w ogóle to gdzie są twoi rodzice?  wtrąciła się pani Evans, która dotychczas tylko przysłuchiwała się ich rozmowie.
Snape spojrzał znacząco na Lily. Zrozumiała wszystko.
– Mamo, my już musimy iść. Idziesz z nami, czy...? zmieniła szybko temat.
– Nie – uśmiechnęła się kobieta. – Jesteś duża, poradzisz sobie na peronie beze mnie.
Uściskała córkę, pocałowała w policzek i z uśmiechem na ustach ruszyła w stronę wyjścia.
Lily patrzyła za mamą, dopóki ta nie znikła jej z oczu. Spojrzała na zegarek: 10.52.
– Musimy się pospieszyć  powiedziała zamyślona.
Zerknęła z ukosa na Severusa. Uśmiechał się. A jego uśmiech uwielbiała ponad wszystko. Odwróciła się w jego stronę i teraz przyglądała się jego lśniącym włosom. Chyba to zauważył, bo zaśmiał się i zapytał półżartem:
– No co?
– Nic – kąciki jej warg uniosły się ku górze – zmieniłeś się.
– Trochę...to jak, idziemy? Mamy tylko 5 minut.
– Boję się – wyszeptała. Bardziej to wyczuł, niż usłyszał, bo na stacji jak zwykle było głośno.
Złapał ją za rękę i powiedział:
– Nie masz czego. Jak chcesz, możemy iść razem.
I nie czekając na odpowiedź chwycił swój kufer i klatkę z sową. Lily zrobiła to samo i już po chwili biegli w stronę żelaznej barierki.
– Zamknij oczy!  krzyknął Snape i Lily przymknęła powieki. Spodziewała się nieprzyjemnego i bolesnego zderzenia ze ścianą.
Kiedy w końcu otworzyła oczy, ujrzała przed sobą czerwoną lokomotywę Ekspresu Londyn-Hogwart.
– To już? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak – odpowiedział z uśmiechem. – Chodź, znajdziemy sobie przedział, bo zaraz pociąg odjedzie bez nas.

Jechali już kilka godzin, dawno kupili mnóstwo słodyczy z wózka z przekąskami i ciągle rozmawiali. Nagle drzwi przedziału otworzyły się i do środka wparowało dwóch ciemnowłosych chłopców z rozwianymi grzywami. Jeden z nich ciągle ją sobie poprawiał. Miał zawadiacki uśmiech na ustach. Wydał się Lily strasznie arogancki. Zapytał lekko zachrypniętym głosem:
– Wy też pierwszoroczni? Do którego domu chcecie trafić?
Jego kolega rozłożył się na siedzeniu, a tamten poszedł w jego ślady.
– Slytherin – powiedział obojętnie Snape.
Spojrzeli na niego z niesmakiem.
– A ty? – zwrócił się do dziewczynki.
– Jeszcze nie wiem – odparła oschle. – A teraz może stąd wyjdziecie, co? Chcemy zostać SAMI.
– Uuuuuu, zakochana para!
– Nie słyszałeś, co powiedziała?! – warknął Snape. – Lepiej się stąd zmywajcie i to już!
– Ohohoho! Ktoś tu się rozzłościł! – zaszydził ten drugi przybysz.
– Syriusz, chodź, zostawmy te gołąbki same, niech dalej się miziają – powiedział pierwszy. – Chociaż może...
Złośliwy uśmieszek wstąpił mu na twarz.
– Spadajcie! – krzyknął Snape.
– Severusie, nie warto się z nimi użerać, zaraz im się znudzi – próbowała uspokoić go Lily.
– James, już nam się znudziło? Jak myślisz? – zaśmiał się wcześniejszy.
– Jeszcze nie...no ale może po tych siedmiu latach...chociaż nie jestem tego pewny, cha cha. Dobra, idziemy już. Żegnam piękną panią. Nara SMARKERUSIE.
Po czym wyszli.

     – Pirszoroczni! Pirszorczni tutaj! Wszystkie pierszaki do mnie! –  zagrzmiał donośny głos, kiedy już wszyscy wysiedli z pociągu. Lily i Snape powlekli się za innymi uczniami. Okazało się, że źródłem owego barytonu był gigantyczny mężczyzna z długimi, zmierzwionymi, ciemnobrązowymi włosami i taką samą brodą. Od normalnego człowieka był co najmniej dwa razy wyższy i pięć razy szerszy. Lily wlepiła w niego swoje piękne zielone oczy w kształcie migdałów, kiedy znowu przemówił:
– No więc tego...zara znajdziecie się w Hogwarcie, ale zanim...no bo pirszorocni nigdy nie jeżdżą do zamku powozami tak jak tamci, popatrzcie. Tylko ten...tradycja nakazuje przepłynąć łódkami przez nasze jeziorko, no i...potem Ceremonia Przydziału, ale co ja wam tam będę mówił, to nie moja robota. Ja mam was tylko nadzorować nad jeziorem, żebyście do wody nie powpadali, czy cóś. No to tego...nie ma co gadać, idziemy.
Wszyscy zszokowani podążyli za olbrzymem. Dotarli do skraju ciemnej tafli.
– Wsiadać do łódek maksymalnie po cztery osoby! – zawołał ten gigantyczny facet.
Lily ze Snapem ustawili się w kolejce. Niedaleko nich stanęło tych dwóch chłopaków z pociągu.
– No dobra, wasza dwójka – zawołał do nich brodacz ....e...ty, czarnowłosy z tą dziewczyną! Tak, wy! Chodźcie, będziecie z nimi.
O nie. Nie mogło być gorzej. Twarz Severusa wykrzywił grymas wściekłości, Lily też nie była zadowolona. Jednak przeszła obok nich z uniesioną głową i pierwsza weszła do łódki. Za nią niechętnie powlókł się Snape, a za tym z kolei wsiedli brązowoocy chłopcy. Całą drogę przez jezioro spędzili w milczeniu...No, prawie całą. Kiedy ich podróż dobiegała końca, ten cały James wymieniał znaczące spojrzenia z...chyba Syriuszem, chichotali, a potem w końcu umilkli. Lily bardzo się to nie spodobało. Wiedziała, że coś knują...ale nie wiedziała, CO. Snape aż gotował się z wściekłości.
Kiedy dobili do brzegu i już mieli wychodzić, James powiedział uprzejmie:
– Panie przodem.
Lily nad nim przeszła i już czekała na Severusa, kiedy nagle...
PLUSK.
Dziewczynka odwróciła się na pięcie i popatrzyła na dwóch przyjaciół śmiejących się do rozpuku. Lecz Severusa nie było. Zauważyła tylko łódkę, przewróconą do góry dnem.
– Sev! – krzyknęła przerażona Lily.
Snape wynurzył się właśnie z wody.
– Patrz, James! Cha cha cha, topielec – ryczał jeden z chłopaków.
– Cha cha cha, taaa, mała syrenka – zaśmiewał się drugi. – A gdzie zgubiłeś swój ogon, Smarkerusie?
– Przestańcie! – wrzasnęła Lily i przepychając się przez nich podała Severusowi rękę.
Mruknął coś w stylu, że sam sobie poradzi i rzucił nienawistne spojrzenie w stronę żartownisiów.
– O cholibka! Co się stało, jesteś cały mokry! – podszedł do nich ich teraźniejszy opiekun.
– Wpadł do jeziora, psze pana – powiedział James. – Próbowaliśmy mu pomóc, ale nie chciał...
 – Na brodę Merlina, trza było uważać! Masz tu mój płaszcz, może będzie ci cieplej...– to mówiąc zdjął go i wręczył Snape'owi, który nie miał innego wyjścia i go włożył.
Ciągle słysząc złośliwe towarzyszące mu chichoty powlókł się za innymi uczniami. Nagle zza drzew wyłonił się ogromny zamek. Matka co prawda opowiadała mu o jego pięknie, ale...spojrzał na Lily - też była zachwycona.
Doszli do dębowych drzwi, w których stała wysoka, wyglądająca na surową, kobieta. Miała strasznie wąskie usta wykrzywione w uśmiechu i lekkie zmarszczki na twarzy. Lily dawała jej na oko 30-40 lat. Ubrana była w elegancką, zieloną szatę i czarne czółenka. Założyła też tiarę z ogromnym, również zielonym, kwiatem ozdobnym.
– Dziękuję ci, Hagridzie – zwróciła się do olbrzyma - już ich zaprowadzę.
– Jasne, pani psor – odpowiedział gigantyczny mężczyzna.
"Pani psor" odwróciła się na pięcie i przeszła przez próg. Lily domyśliła się, że trzeba za nią iść, więc tak też zrobiła. Reszta poszła w jej ślady.
– Witajcie w Hogwarcie – rzekła kobieta. – Mury, w których się znajdujemy, mają ponad tysiąc lat i zaszczytną historię. Otóż czwórka największych czarodziei tamtych czasów założyła tę szkołę. Godryk Gryffindor, Rowena Ravenclaw, Helga Hufflepuff i Salazar Slytherin postanowili, że będą nauczać młode pokolenie swoich umiejętności. Każdy cenił inną cechę charakteru. Dzisiaj, mamy tutaj cztery domy, każdy z nich nosi nazwisko innego założyciela. Zaraz odbędzie się Ceremonia Przydziału. Od tej chwili będziecie należeć do wyznaczonego domu. Macie być mu wierni jak rodzinie. Za wasze osiągnięcia otrzymuje on punkty, lecz za przewinienia je odejmujemy. Brak subordynacji karany będzie indywidualnym szlabanem, a nawet wydaleniem ze szkoły. Wejdziemy teraz do Wielkiej Sali, proszę się ustawić gęsiego.
Każdy się przepychał, popychał, byle tylko nie być pierwszy. Lily stała z boku, obserwując to całe zamieszanie, więc w końcu wypadło na nią. Kobieta prowadziła ich do jakiś solidnych drzwi po prawej stronie. Dziewczynka na drżących nogach przestąpiła przez próg i...aż dech jej zaparło. Znajdowała się w pomieszczeniu większym niż szkolne boisko. Były w nim cztery długie stoły ustawione prostopadle do wejścia i jeden stojący na podium na końcu sali. Przy wszystkich siedziało mnóstwo ludzi. Spojrzała w górę, by zobaczyć rozmaite żyrandole, których się spodziewała, jednak żadnych nie zauważyła. Patrzyła bowiem w niebo. Najprawdziwsze niebo upstrzone miliardami gwiazd. Jednak nie czuła zimna, jakiego można by się spodziewać pod gołym niebem.
     Jako pierwsza weszła na podium, czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych. Spojrzała w lewo, na stołek, na którym leżała wyświechtana tiara. Właśnie zastanawiała się, co będą musieli z nią zrobić, kiedy szew przy krawędzi ronda się rozdarł i wypłynęła z niego jakaś piosenka:
Może jestem już stara i brzydka
Może i patrzycie na mnie z obrzydzeniem,
Ale powiadam wam, że wszystkim się przydam
Jeśli chodzi o pewne przydzielenie.
Bardzo dawno temu
Pewien krawiec mnie uszył
I wręczył Gryffindorowi, 
Który mnie już wyuczył:
Sprawiedliwych, dzielnych i prawych
Przydzielać mam do jego domu,
Przebiegłych, sprytnych, ambitnych
Do Slytherina honoru,
Mądrzy i kreatywni
Trafią do Ravenclawu,
Za to pracowici, oddani i wierni przyjaciołom
Będą zaszczycać Hufflepuff, gdzie będzie im wesoło.
Tak więc dłużej nie czekajcie
I wreszcie los swój poznajcie!

Po czym umilkła. Rozległ się głośny aplauz i wiwaty.
– To jest Tiara Przydziału – oznajmiła kobieta, która ich tu przyprowadziła. – Wasze zadanie jest bardzo proste. Macie tylko włożyć ją na głowę, po czym usiąść przy odpowiednim stole.
Wskazała teraz na nie, mówiąc, który należy do jakiego domu.
– Kiedy wyczytam wasze nazwisko, podchodzicie do mnie i dalej już wiecie, co robić – kontynuowała z uśmiechem.
Zaczęła się ceremonia.
Lily czekała, z każdą chwilą bojąc się coraz bardziej. W końcu usłyszała swoje nazwisko:
– Evans Lily!
Znów trzęsły się jej nogi. Spojrzała na Snape'a. On też się bał. Napotkała również spojrzenie jednego z chłopaków w pociągu...chyba Jamesa, czy jakoś tak. Ten drugi już siedział już przy stole Gryffindoru.
Usiadła na stołku i założyła tiarę, która zleciała jej aż na czubek nosa.
Lily pomyślała, że tak naprawdę NIE WIE, gdzie chce trafić. Pomyślała o Severusie. On chciałby być w Slytherinie. A ona? Nie miała pojęcia. Usłyszała nagle cichy głosik w uchu:
– Hm...a więc rozważasz pojście do Slytherinu, bo KOLEGA? Nadawałabyś się do Ravenclawu...o tak, tak widzę wielki potencjał...wielki...Hufflepuff też byłby dla ciebie dobry. Masz wszystkie cechy Helgi, tak, tak. Potrafisz dostrzec piękno w każdym...Gryffindor też do ciebie pasuje. Odwaga, uczciwość, o tak. Ale Slytherin...na tę chwilę...tak, tak, chyba będzie najlepszy...I biorąc pod uwagę twoje pochodzenie...Hm...Jesteś wyjątkowo ciekawym przypadkiem...Tak, już zdecydowałam.
Lily zrobiło się gorąco.
– SLYTHERIN! –  usłyszała ryk tiary.
Szybko ją ściągnęła i spojrzała na Severusa, który szeroko się uśmiechał. Jej wzrok spoczął na chwilę na Jamesie, a w jego oczach zobaczyła...co? Niedowierzanie? Zawód? Tak jakby...
Zeskoczyła ze stołka i podbiegła do pierwszego stołu po prawej stronie.
– Gratulacje!
– Pierwsza Ślizgonka!
Słyszała okrzyki radości nowych kolegów.
Teraz spokojnie obserwowała dalszą Ceremonię Przydziału, ciesząc się, że już ten cały stres ma za sobą.
James Potter udał się do stołu Gryfonów, a po nim było jeszcze tylko kilkoro uczniów i...
– Snape Severus!  zawołała kobieta w zielonej szacie.
Tiara tylko musnęła czubek jego głowy i od razu ryknęła:
– SLYTHERIN!
Chłopak bardzo z siebie zadowolony pobiegł w kierunku swojej przyjaciółki i usiadł obok niej.
– Gratuluję ci, Lily! – zawołał. Promieniał radością.
Ceremonia Przydziału dobiegła końca i wreszcie mogli zabrać się za pyszne jedzenie, które pojawiło się na złotych półmiskach. Kiedy już wszyscy się najedli i napili, ze swojego krzesła podniósł się wysoki staruszek z siwymi włosami oraz brodą, zerkając bystrze na uczniów swoimi jasno-niebieskimi oczami zza okularów-połówek.
– Witam was – przemówił – w kolejnym roku szkolnym w Hogwarcie! Serdecznie pragnę przywitać również nowych studentów, mam nadzieję, że szybko się tu zaklimatyzujecie. Informuję was,że wstęp do Zakazanego Lasu jest absolutnie wzbroniony. Kto nie będzie przestrzegał reguł, zostanie surowo ukarany. No, to już wszystko, a teraz zmykajcie za prefektami do pokojów wspólnych.
Natychmiast zrobiło się zamieszanie.
– Za mną, Ślizgoni! – krzyknął wysoki blondyn.
– Krukoni, proszę tędy! – wołała ciemnoskóra dziewczyna.
– Gryfoni! Gryfoni! – usłyszała.
– Puchoni! Proszę się pospieszyć! – nawoływał kolejny chłopak.
Rudowłosa nie wiedziała, gdzie ma się udać i zdawało jej się, że już się zgubiła, kiedy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
– Lily – zobaczyła Severusa – chodź, nasi są już przy wyjściu.
Szybko przepchali się do sali wejściowej i zobaczyli znikającą grupkę ludzi na schodach, prowadzących w dół. Szybko ich dogonili i teraz już szli na końcu grupy. Znajdowali się w lochach. Kamienna podłoga, ściany, sufit, nieliczne pochodnie oświetlające drogę...Lily wbrew pozorom lubiła takie klimaty.
Doszli do ściany, która nie różniła wyglądem od innych. Miała tylko ciut większe cegły...i jakby...prześwitywała przez nią łuna zielonego światła...ale tylko wtedy, kiedy się jej dokładnie przyjrzało.
– To jest nasz pokój wspólny – mówił ten sam blondwłosy chłopak, którego Lily widziała w Wielkiej Sali. – Można się do niego dostać, wypowiadając hasło, które co jakiś czas będzie się zmieniać. Informacje na temat takowej zmiany możecie znaleźć na tablicy ogłoszeń. Na razie brzmi ono: "wieczna chwała".
Po tych słowach po prostu przeszedł przez ścianę. Wszyscy się po sobie spojrzeli i Snape złapał Lily za rękę.
– Chodź – wyszeptał.
Pociągnął ją za sobą i zniknęli za kamienną nawierzchnią. Znaleźli się w przestronnym pokoju z czarnymi sofami, fotelami, stolikami i regałami na książki. Były również tu akcenty srebra: ramy obrazów, ozdoby i inne przecudowne rzeczy. Jednak najwspanialszym elementem wystroju była zielona poświata przedostająca się z sufitu. Lily nie mogła się nadziwić...Snape najwyraźniej też nie.
– Tu jest...pięknie – wyjąkał.
– Myślałam, że twoja mama opowiadała ci, jak tu jest... – odpowiedziała z wahaniem.
– Była w Hufflepuffie – tymi słowami zakończył rozmowę.
– Mam nadzieję, że wam się tu spodoba – rzekł blondyn, kiedy wszyscy się wokół niego zebrali. – Dormitorium dziewcząt znajduje się po prawej stronie, chłopców po lewej. Musicie tylko zejść o tam, po tych schodach. Wasze rzeczy już tam na was czekają. Jeśli będziecie mieć z czymś problem, zawsze możecie zapytać mnie oraz drugiego prefekta Slytherinu. Tak więc miłego semestru!
I odszedł w kierunku schodów. Wszyscy, bardzo podekscytowani, poszli za nim. Lily rozdzieliła się z Severusem dopiero przed rozwidleniem korytarzy prowadzących do dormitoriów.
– Miłych snów – powiedział.
– Tak. Dobranoc – uśmiechnęła się i pomaszerowała za innymi dziewczynkami.
Czuła że to będzie najwspanialszy rok w jej życiu.

***

Wszyscy bardzo ją polubili. Miała nawet koleżankę Sarę, blondynkę o brązowych oczach, z którą lubiła rozmawiać. Jednak z nikim nie dogadywała się tak dobrze, jak z Severusem. Oczywiście James Potter i Syriusz Black znaleźli sobie koleżków: Remusa Lupina i Petera Pettigrew i teraz wszędzie łazili razem. Lily miała już dość ich panoszenia się po szkole, ale najbardziej z tej "świętej czwóreczki" nienawidziła Pottera. Uważała go za podłego gnojka, Snape też nie darzył go żadnym pozytywnym uczuciem.

    Lily razem z przyjacielem dołączyła do Klubu Ślimaka, czyli stowarzyszenia ulubionych uczniów profesora Slughorna - nauczyciela eliksirów i opiekuna Slytherinu. Szczerze mówiąc nie myślała, że będzie najlepsza w klasie. Jednak okazało się, iż wielu nauczycieli mówiło jej, że jak na mugolskie pochodzenie jest bardzo utalentowaną i zdolną czarownicą. Dziewczynce bardzo to schlebiało. 
Była szczęśliwa spędzając każdy dzień z Severusem. Coraz częściej stykali się "przez przypadek" dłońmi, ale Lily to nie przeszkadzało...a wręcz przeciwnie. Lubiła to, tak jak lubiła właściciela tych rąk...
Było przecudownie i cieszyła się, że trafiła do Slytherinu.